niedziela, 26 września 2010

Nie ma tematów nie do ruszenia w e-commerce

Ostatnio, po dwóch artykułach w mediach kompletnie nie łączących się z e-commerce ani e-handlem pokazaliśmy jak funkcjonalne może być IAI-Shop.com. Moje teksty o zastosowaniu internetu ukazały się w magazynie Cukiernictwo i Piekrarnictwo oraz Magazynie Przemysłu Miejskiego. Kiedy się tym pochwaliłem na Facebooku, mój znajomy rzucił komentarzem "e-commerce dla rolników - to jest przyszłość". Owszem jest. Podejmuję wyzwanie i pokażę, że rolnicy indywidualni też mogą zarabiać na internecie.

I naprawdę nie będę pisał o skrzykiwaniu się przez Facebook, aby organizować Flash-moby na drogach ubierając krawaty we wzór szlabanu.

Mój tekst, Miej głowę do interentu, był nawet tematem z okładki



Zaczynam od badania konkurencji. Więc wpisuję kolejne frazy rolnictwo, e-handel, e-commerce, internet do wujka Google i nic, oprócz jakiś dziwnie zindeksowanych ogłoszeń o pracę. Nagle eureka, mój wspólnik i przyjaciel Paweł Fornalski coś napisał o ecommerce i rolnictwie... Czyżby jednak był pierwszy?


Ale, nie Paweł po prostu pisał na swoim blogu o e-commerce o tym, jakie miał przeboje przy przekształcaniu działki z rolnej na budowlaną. Czyli jednak mam szansę być pierwszy, który pokaże jak łatwo, tanio i szybko mogą zarabiać rolnicy indywidualni na e-commerce.

Po pierwsze, wykluczenie internetowe jest coraz mniejsze. I lepiej, żeby dotacje na rozwój wsi szły na kolejne łącza internetowe niż na kolejne hektary leżące odłogiem. Co więcej Neostrada lub każdy inny dostęp  do internetu jest już miesięcznie w cenie jednej - dwóch flaszek. Poza tym, czy ktoś widział polską wieś bez komórki i anteny satelitarnej? Więc śmiało możemy stwierdzić, że bariera technologiczna wejścia do sieci już nie istnieje.

Po drugie zachęcanie rolników i mieszkańców wsi do wykorzystania internetu w handlu przyczyni się do poprawy bezpieczeństwa na drogach. Wiesz co to znaczy, jeżeli jadąc nad polskie morze twoja szyba zrobiła się żólto-fiolotowa? Wjechałeś w jagodziarza-miodorza handlującego na poboczu. Jeżeli do promocji swoich zbiorów (runo leśne, warzywa, owoce, miód) te osoby przestaną wykorzystywać pobocze drogi a zajmą się tym sieci (od Facebooka po własne strony internetowe) będzie bezpieczniej. Myślicie, że to nie możliwe?

Zaznaczenie takiego gospodarstwa na Google Maps też będzie bardzo przydatne. Można sprawdzić gdzie kupić ekologiczną i zdrową żywność w drodze, którą przemierzamy. W tej chwili handlarze przydrogowi łapią tylko przypadkowych ludzi. Przecież można mieć stałych klientów, promować adres gospodarstwa, ściągać tam klientów którzy przejeżdżają drogą czasem na wczasy, a często do domów lub pracy albo weekendowych działek. Będą miały kontakt ze swoimi klientami i mogły informować, że właśnie obrodziły truskawki.

Co więcej ściągnięcie klienta do gospodastwa przy drodze, a nie do pseudo straganu to szansa na up- i crossselling. A więc rozwinięcie biznesu. W czasie rosnącej mody na slowfood, jedzenie bez konserwantów daje to naprawdę szansę, przy minimalnych nakładach, na dodatkowe źródło dochodu. Każde gospodarstwo może mieć cześć eko i "przemysłowa". Dochodzimy więc do dywersyfikacji produkcji i przychodów. Część rzeczy do skupu, część do klientów indywidualnych, którzy wydadzą więcej za zdecydowanie wyższą jakość niż to co kupujemy w marketach.

Na usługach geolokalizacyjnych Google i FB skorzysta także w naturalny sposób agroturystyka. Własny profil zwykłego rolnika, który oferuje świetne jedzenie, promuje zdrową, naturalną żywność, zbiera fanów, którzy promują go u swoich znajomych? Brzmi jak mrzonki? Niekoniecznie. Nie takie "kariery" były robione w sieci.

Jednak internet ma też zastosowanie do "twardego" biznesu. Zawsze rozwalały mnie zdjęcia  rolników, którzy po kampanii cukrowej albo żniwach delikatnie mówiąc wkurzeni stawali w swoich Ursusach pod skupami rolnymi w wielodniowych kolejkach. Czy nie można tego zrobić kontraktacją przez Internet? Każdy wie kiedy i ile towaru ma przywieść. Każdy na tym zarabia. Skup wie ile będzie miał towaru, jak dostawy będą rozłożone w czasie, więc rozplanuje siły robocze. Rolnik wie ile i za ile sprzeda i kiedy ma go dostarczyć.

Zakupy grupowe. Ostatnio hit internetu. Do wykorzystania na wsi? Jasne. Dlaczego grupowo, obniżając ceny dostaw i samego towaru nie zamawiać dla całej wsi np. nawozów? Taniej, szybciej i efektywniej. I tak każdy je kupuje.

Jasne, ten tekst to małą zabawa intelektualna. W stylu, jak jesteś taki mądry to pokaż, że się da... Celowo napisałem tylko o wykorzystaniu praktycznie darmowych metod. Do wielu rzeczy wystarczy nawet tylko Facebook i darmowe konto w Google. Co jest ważne dla wszystkich inwestujących w przyszłość? To co od wielu lat powtarzamy wszystkim, to jedno z haseł IAI: liczy się internet w handlu, a nie handel w internecie. Zmień paradygmat myślenia, a pomysły same się nasuną. Internet jest narzędziem do poprawienia i przyspieszenia handlu, a nie magicznym miejscem gdzie się sprzedaje.

To samo można zrobić w każdej branży: rolnictwie, hutnictwie, górnictwie, stoczniach, restauracjach... Zmieniajmy paradygmat i realizujmy nowe rzeczy. Myśleć do przodu trzeba, i to abstrakcyjnie, bo to wspomaga rozwój. Jednak nie chodzi tak na prawdę o to, żeby tylko wymyślać coraz to nowe sposoby działania, tylko działać, bo to każe myśleć po nowemu.

I tak na prawdę to na wsparcie nowych działań, w nowatorski sposób powinno iść wsparcie państwa dla wsi.


wtorek, 21 września 2010

Balcerowicz też udowadnia, że mniej znaczy lepiej

To niesamowicie miłe uczucie kiedy orientujesz się, że ktoś się z tobą zgadza. Szczególnie, jeżeli jest to uznany autorytet i dowiadujesz się o tym z gazety. Tak dziś rano przywitało mnie PKP, gdzie znalazłem dzisiejszą Rzeczpospolitą, a w niej tekst prof. Balcerowicza.


Kilka tygodni temu pisałem o tym jak mniej państwa oznacza lepszą sytuację dla gospodarki. W tym celu przerobiłem sobie nawet w niedzielne przedpołudnie powtórkę z makroekonomii. Dziś, w tekście "Kryzys finansowy czy kryzys myślenia", facet, który raczej nie potrzebuje powtórek z makroekonomii, pisze dokładnie o tym samym, podając praktyczne przykłady z historii. Życie jest za krótkie, żeby się uczyć na własnych błędach, więc lepiej uczyć się na historii.

Co mówi Balcerowicz? Kryzysy są w kapitalizmie, ale bzdurą jest mówienie o kryzysie kapitalizmu. Kryzysy pojawiają się i odchodzą, a najwięcej szkody czynią nieudolne rządy polityków, próbujące na siłę ratować gospodarkę. Jak? Oczywiście wydając więcej.

Pozwólcie, że zacytuję: "Kryzysy fiskalne wywołane są zwykle przez długotrwałą ekspansję wydatków budżetowych, najczęściej socjalnych, co prowadzi do narastania długu publicznego, który – często raptownie – przekracza pewne granice bezpieczeństwa. Węgry i Grecja są przykładami takich państw. Szybki wzrost długu publicznego jest również efektem ubocznym kryzysu finansowego oraz polityki antykryzysowej, która zmierza do łagodzenia recesji (ostatnio szczególnie w USA).


Narastanie relacji wydatki budżetu/PKB nie tylko grozi kryzysem fiskalnym. Dodatkowo – szczególnie wtedy, gdy rosną wydatki socjalne – działa systematyczny hamulec rozwoju. Takie wydatki często ograniczają podaż pracy oraz (wraz z deficytem budżetu) ograniczają skalę krajowych oszczędności, co z kolei redukuje inwestycje i wytwarza popyt na kapitał zagraniczny. Ten ostatni, zwłaszcza jeżeli ma postać kredytów i występuje w relatywnie dużych dawkach, bywa dodatkowym źródłem niestabilności gospodarki (przypływy/odpływy).
Ponadto duże i rosnące wydatki budżetu wymagają odpowiednio wysokich podatków, co z różną siłą – zależną od rodzaju podatku – hamuje wzrost gospodarki. Systematyczne hamowanie wzrostu przez duże obciążenie gospodarki wydatkami, długiem publicznym i podatkami jest w Polsce – mimo ogromnej literatury ekonomicznej na ten temat – słabo dostrzegane. A tymczasem jest to prawdopodobnie główny powód, dlaczego nasza gospodarka nie może być tygrysem gospodarczym."

I to by było generalnie na tyle w tym temacie. Najpierw politycy mieszają, potem próbują to naprawiać, a w efekcie, zamiast szybkiego wyjścia z kryzysu, lądujemy w długim, mozolnym, przeregulowanym, przepłaconym i beznadziejmym procesie wyciągania się z bagna.

No to przynajmniej teraz wiem, że nie tylko ja tak myślę :)

niedziela, 5 września 2010

Punkty kontaktowe - sukces Ministertwa Gospodarki na miarę XXIw!

Śledziłem sobie doniesienia prasowe w ubiegłym tygodniu, aż tu nagle trafiłem na informację z bardzo obiecującym leadem i tytułem: Punkty kontaktowe na temat usług i handlu elektronicznego rozpoczną działalność. W październiku zaczną działać dwa punkty kontaktowe: jeden dla administracji, a drugi dla firm świadczących usługi drogą elektroniczną. Ale co to są te punkty kontaktowe?

Dziś rano w ramach rozrywek intelektualnych przy niedzielnym śniadaniu zgłębiłem temat. I wychodzi z tego niezła zabawa i megasukces Ministra Gospodarki, który jako kandydat na prezydenta chciał rozdawać wszystkim uczniom iPady a teraz zrobił stronę interenetową, na której będzie link do poczty elektronicznej i uwaga, uwaga - będą odpowiadali na pytania, które się tam prześle. Rewelacja!

No więc na stronie Gazety Prawnej czytamy, że:

Minister Gospodarki podpisał już rozporządzenie w sprawie utworzenia punktu kontaktowego dla administracji oraz punktu kontaktowego dla usługodawców i usługobiorców. Oba będą funkcjonowały jako strony internetowe.

Zwróćmy uwagę na słowo "już" użyte w tym artykule. Zdecydowanie skłaniałbym się do słowa dopiero ewentualnie wreszcie. Czyli co, po 5 latach w UE, w sumie kilkunastu latach przygotowywania się do członkostwa mamy już stronę gdzie będą informacje o zasadach prowadzenia usług i reklamacji w krajach Unii? I to jeszcze dobry rząd raczył nas zinformatyzować i zrobi  to w formie strony internetowej? Tempo godne mistrzów.

Ale to "już" ma jeszcze jedno dno. Otóż postanowiłem sprawdzić co to właściwie są te punkty kontaktowe i czy to nie przyda mi się do czegoś przy prowadzeniu ekspansji zagranicznej  IAI S.A. i wszedłem na stronę internetową Ministerswa Gospodarki, a tam przeczytałem, że:

Korzystne dla przedsiębiorców rozwiązania zawiera ustawa o świadczeniu usług na terenie Polski. Projekt nowego prawa przygotowany przez MG został przyjęty przez rząd 8 grudnia br (2009 - przyp. s.m.). 

i dalej: 

Przyjęta ustawa przewiduje również utworzenie tzw. pojedynczych punktów kontaktowych, które będą pełnić funkcje ewidencyjne i informacyjne. Dzięki nim przedsiębiorcy będą mogli załatwić wszystkie formalności w jednym miejscu. Punkty kontaktowe zwiększą także dostęp do informacji na temat wymogów, które trzeba spełnić, by świadczyć usługi.
Ustawa wprowadzająca przepisy unijnej dyrektywy usługowej zacznie obowiązywać na początku 2010 roku.

I co? Wszystko przygotowane 8 grudnia 2009 a teraz mamy komunikat, że Minister już podpisał rozporządzenie, że strony ruszą.  A co będzie na tych stronach? Otóż rozbawiło mnie do łez kilka stwierdzeń:

  • Za GP: Punkty kontaktowe umożliwią nieograniczony dostęp do publikowanych na stronie internetowej informacji na temat usług i handlu elektronicznego, bez względu na miejsce zamieszkania osoby korzystającej z portalu. - czyli sukcesem jest to, że będę mógł skorzystać ze strony internetowej bez względu na to czy jestem w Warszawie czy w Szczecinie? To tak nie działa Internet w wersji podstawowej?
  • skrzynkę poczty elektronicznej – odpowiedzi na pytania będą w języku polskim i angielskim. - będą odpowiadać na maile? No w 2010 roku to naprawdę potężny sukces.
  • W Polsce został przyjęty niemiecki i belgijski wariant implementacji dyrektywy, który polega na utworzeniu dwóch rodzajów punktów kontaktowych: osobnego dla administracji i osobnego dla usługobiorców i usługodawców. - czyli to unijne biurokratyczne cudo nie zostało tak ściśle dopracowane, że pozwala na dowolną interpretację, że mamy aż dwa warianty i nasi urzędnicy zaszaleli i postawili wszystko na warianty niemiecki i belgijski - stworzymy dwie strony internetowe, zamiast jednej. To zmienia moje życie. 

Po co to piszę? Ostatnio opisałem jak kosztowna, wszędzie się wpychająca administracja wypiera dobre inwestycje z kraju i mamy tu przykład takiego działania. Jasne, taka strona internetowa jest potrzebna i fajnie że powstanie, ale zobaczmy co i za ile oni nam oferują. Za późno, za topornie, bez polotu i widać że bez znajomości świata dookoła wydadzą nasze pieniądze na potworka (w sumie dwa), które będą straszyć w internecie.

Czy na prawdę do każdej standardowej procedury administracji, która w żadnej firmie nie byłaby niczym specjalnym, potrzebujemy takiego przypierdu, dyrektyw, interpretacji prawników, żeby na końcu powstałą strona z poradami i linkiem do maila?