sobota, 21 sierpnia 2010

Mniej znaczy lepiej - czyli czemu zamiast liczyć na oszustów, ograniczyć administrację

W kasie państwa brakuje kasy i musi ją czymś uzupełnić. Sprzedaje więc majątek, bierze kredyty i podnosi podatki. Nie tylko VAT, bo zamrożenie progów w PIT również jest podniesieniem podatków. Z drugiej strony ciągle są głosy, że bez cięć wydatków nie będzie lepiej. Ale dlaczego ciąć wydatki? Czy ktoś na razie to realnie wytłumaczył czy powtarzamy frazesy za "specjalistami". A więc dziś krótko i praktycznie o makroekonomii.


Nawiązując do wpisu o tym, że złodzieje, alfonsi, oszuści uratują nasz dług publiczny, bo zmienimy sposób liczenia PKB i Pawła wpisu o tym jak to, na pewno PKB w Polsce nie uratują zapracowani urzędnicy dajmy realny dowód na to, co wszyscy czujemy na nosa. Pokażę, jak prawidłowości ekonomiczne potwierdzają zdrowy rozsądek. Drogi czytelniku nie bój się - nie będzie wzorów, trudnych słów ani demagogii.

Gospodarka to jeden wielki zbiór naczyń powiązanych. Zmiana w jednym naczyniu wywołuje zmiany we wszystkich innych tylko z różnym stopniem. Te zmiany pociągają za sobą następne i tak w kółko. Co więcej zmiany zachodzą tak szybko, że niektórych efektów nie możemy zobaczyć, bo już będą "przykryte" przez inne zmiany gdzieś w zupełnie innym sektorze. Są więc wie możliwości: stwierdzamy, że wpływ ekonomistów na gospodarkę jest taki jak meteorologów na pogodę, którą zapowiadają i dajemy sobie spokój ze wszystkimi prognozami. Albo stawiamy prognoz na potęgę, do każdej prognozy dajemy receptę i aplikujemy środki wierząc że coś wyjdzie. W przypadku polityków i urzędników opcja numer jeden odpada, bo nie mieli by za co żyć. Zostaje opcja numer dwa, która pokrywa się z ich żywotnym interesem.

Żywotnym interesem administracji jest ciągłe udowadnianie sensu swojego istnienia i zajmowanie nowych obszarów. Dlatego tak wolno tam idzie komputeryzacja, dlatego restrukturyzacja jest słowem zakazanym. Każdy intuicyjnie czuje, że muszą być przepisy, których będzie pilnował, pieniądze które będzie wydawał, że muszą być papiery które będzie przekładał. Bo inaczej czeka go zwolnienie. Więc trzeba robić wszystko, żeby zajęć nie ubyło. A kto płaci na administrację? No ja, Ty, on, ona i nasze dzieci i wnuki przez dług publiczny też. To taki grzech pierworodny w świecie ekonomicznym - rodzisz się z długiem.

Administracja opłacana jest z wydatków państwa. Ona też opiniuje projekty unijne i inwestycje opłacane z budżetu. Fajnie? Nie bardzo. Dochodzimy do znanego od lat w makroekonomii efektu wypychania. On spędza sens z powiek wszystkim socjalistom, instytucjonalistom i tym, którzy wierzą w siłę wszechobecnego państwa. I dobrze im o tym przypominać, bo jak się nie wyśpią to będą zbyt zmęczeni żeby głosić te swoje głupoty.

Wikipedia dobrze to tłumaczy: "Efekt wypychania pojawia się, gdy powodem początkowej zmiany wielkości produkcji jest wzrost wydatków państwa. Dochodzi wtedy do wzrostu popytu na pieniądz oraz wzrostu stopy procentowej, a tym samym do ograniczenia popytu inwestycyjnego i konsumpcyjnego sektora prywatnego. Wypieranie to inaczej zastąpienie inwestycji prywatnych wydatkami państwa.


Czyli im więcej państwo wydaje tym mniej produkuje. Jak to działa? Jak zwykle mamy sekwencję zdarzeń. Do gospodarki płyną szerokim strumieniem pieniądze państwowe z deficytu. Więc rośnie produkcja, bo jest więcej zamówień. Efekt krótkotrwały wydaje się zamierzony, ale za chwilę rośnie inflacja i stopy procentowe. Rosną też koszty obsługi długu co powoduje wzrost stóp procentowych i podatków a w efekcie wycofanie pieniędzy z sektora prywatnego i spadek konsumpcji i inwestycji. A to już prosta droga do  Grecji i to nie na wczasy.


Dobra, ale to może być tylko taka hipoteza, jakich wiele w ekonomii. Może, ale czy poznajecie ten kształt:


 albo o ten?


To tak zwana krzywa Rahna, która obok krzywej Laffera powinna wisieć po lewicy i prawicy Orła Białego w każdym gabinecie i urzędzie państwowym. Jak widzimy wzrost udziału wydatków publicznych w stosunku do PKB powoduje załamanie wzrostu gospodarczego. Czyli im państwo więcej wydaje, bez względu na to czy to będzie pensja pani Zosi w urzędzie gminy czy utrzymanie ośrodka w Juracie albo budowa A2 to i tak ogólnie tempo wzrostu PKB spada. Dlaczego? Bo mamy efekt wypychania i prawo Okuna.

Po efekcie wypychania rośnie bezrobocie, bezrobotnych trzeba utrzymać wyżywić, przywrócić do pracy, wydać miliony na szkolenia (znów wydatek państwa), a wszystkim tym oczywiście zajmie się administracja. Większe bezrobocie i wydatki publiczne to murowany spadek PKB. Czujemy to na nosa, a ekonomiści nazywają to prawem Okuna.

Ponieważ podręcznikowe definicje są niezrozumiałe dla nikogo posłużmy się logiką. W każdej gospodarce jest coś takiego jak bezrobocie naturalne. To jakieś 2 - 3% ludzi, którzy po prostu nie chcą pracować. Dzieci milionerów, żony (coraz częściej mężowie) zajmującye się domem, kloszardzi. I to jest ok. Jest jednak bezrobocie, które pojawia się kiedy w gospodarce nie jest dobrze. Tylko, że każda gospodarka reaguje inaczej. Czasem wystarczy 1 punkt procentowy PKB żeby ożywienie było widoczne, czasem nie wystarczy nawet 5. W Polsce przyjmuje się jako granicę wzrost PKB 3%. To oznacza, że jeżeli PKB rośnie wolniej, to w sumie nic się nie zmienia, nie rośnie zatrudnienie, nie bogacimy się. Dopiero w okolicach 5% wzrost jest odczuwalny dla wszystkich. Efekt: jeżeli bezrobocie rośnie o 1 punkt procentowy powyżej naturalnego, to PKB spada nawet o 2-3%.

Logiczny ciąg wypadków: efekt wypychania powoduje spadek produkcji, a przez wpompowywanie coraz więcej pieniędzy w spowalniającą gospodarkę państwo spowalnia ją jeszcze bardziej. Spowolnienie i efekt wypychania powodują wzrost bezrobocia. To powoduje wzrost wydatków państwa na utrzymanie ludzi przy życiu lub dofinansowanie upadających firm. To zwiększa ponownie udział wydatków państwa w PKB. Spirala śmierci.

Jest tylko jedna droga do rozwiązania tego problemu. Poważnie: administracja jest rakiem, pasożytem, który żyje na gospodarce i trzeba go wyciąć. Oczywiście jest jeszcze jeden sposób pozbycia się pasożyta i jest to śmierć żywiciela. Ale to trochę szkodliwe dla żywiciela. Niestety wybory są co cztery lata i nikt tego głośno nie powie. A szkoda, bo w Wielkiej Brytanii mają jaja żeby to zrobić.

środa, 4 sierpnia 2010

Złodzieje, alfonsi i dilerzy uratują polski dług publiczny

A właśnie wracałem z Pawłem z obiadu, kiedy uraczył mnie tą dobrą nowiną, że jesteśmy uratowani, bo dzięki złodziejom, dilerom, stręczycielom i oszustom podatkowym będziemy my, dzielnie pracujący i płacący podatki obywatele, jeszcze trochę się zadłużyć. Rewelacja! Tego nam było trzeba - więcej długu, pod zastaw brudnych pieniędzy.

Paweł na swoim blogu ostatnio pisał o sytuacji w firmie Polska S.A. Ponieważ my Polacy jesteśmy znani i cenieni za tymczasowe, genialne i wiecznie trwałe rozwiązaine, armia urzędasów z GUS postawiła sobie nowy cel: zaliczymy szarą strefę do PKB.  Po co? Żeby móc się bardziej zadłużyć. I co więcej, są z tego rozwiązania dumni, bladzi i mówią, że w UE też tak jest. Brawo!


Jak to działa? Otóż szara strefa to kilka procent PKB więcej. Zaraz grozi nam ustawowa granica 55% długu publicznego do PKB w danym roku a potem konstytucyjna 60%. PKB rośnie jak rośnie, czyli jakieś 3% rocznie. A gdyby się tak dało to przyspieszyć o dalsze 3% kosztem szarej strefy, to wtedy spadnie stosunek zadłużenia i będzie można jeszcze wyemitować kilka obligacji lub może jakiś kredycik machnąć.

Jak to wygląda na ludzki rozum? Wyobraźmy sobie małżeństwo, które idzie do banku po nowy kredyt, nawet nie mieszkaniowy, bo to jest inwestycja, a tu mamy do czynienia ze zwykła konsumpcją. Przejadanie państwowych pieniędzy w przywilejach i niedrożnej administracji. Więc mamy w tym banku dialog:

Małżeństwo: Eeeee, kasa nam się kończy, kredyt byśmy chcieli.
Bank: Sory, macie dochody oficjalne dosyć niskie, przekroczyliście próg bezpieczeństwa nie damy Wam więcej.
Małżeństwo: Ale my tu mamy syna i on trochę kradnie, a to rower, a to lusterko, a to radio. Zawsze te trzy tysie miesięcznie wpadną. No i córka, da się ogłoszenie, że sponsora szuka. Ładna dziewucha. Te cztery tysie wyciągnie. To pan to nam te 7 tysięcy miesięcznie wpisze w przychody i dostaniemy kredyt.

Po pierwsze szara strefa to złodzieje. Wszyscy dookoła płacą grzecznie podatki oni nie bo są cwańsi, ale z usług państwa, policji, szpitali, dróg i wszelkich innych korzystają pełną parą choć się na nie  nie składają.


Po drugie, osoby które zgodnie z prawem migają się od podatków szukając najtańszych rozwiązań są ok. Płacą ale najmniej jak się da. Homo economicus.

Po trzecie GUS jest idiotyczny. Mam z nimi na pieńku odkąd wypełniam formularze sprawozdawcze. Mam też w połowie napisany post z cyklu, jak beznadziejne systemy webowe mają urzędy publiczne. Idealnie mi się komponuje z tym tematem.

1. Jak oni to będą badać? - "No panie Kaziu, fakturek to mamy na pięć tysięcy w tym miesiącu, a ile na boczku poszło? Niech się pan, panie Kaziu, nie martwi, nie powiemy skarbówce, musimy tylko sobie to doliczyć do naszych raportów". Pan Kaziu na pewno powie.

2. Jak można liczyć na uczciwe dane o naturalnych złodziejach? Jakim błędem statystycznym będzie obarczony ten pomiar?

3. "Wyżnikiewicz dodał, że szara strefa, oprócz swojej części legalnej, tworzy także wartość w swojej części nielegalnej. - Nielegalna część szarej strefy także powoduje zwiększenie dochodu narodowego. Niektóre kraje Unii Europejskiej dodają do PKB także tę część szarej strefy - poinformował Wyżnikiewicz. Według niego, zarówno legalna, jak i nielegalna szara strefa może stanowić w Polsce ponad 20 proc. gospodarki." - Jasne, to widać po samochodach chłopaków z miasta. Po prostu zalegalizujmy burdele, marihuanę, obniżmy akcyzę na samochody i wódę i problem się sam rozwiąże. Legalnie. A tak wpiszemy do PKB stręczycielstwo i handel narkotykami i pod to się potem wszyscy zadłużymy.

4. "Na poziomie UE nie zostały jeszcze wypracowane wspólne, szczegółowe wytyczne w tym zakresie. W efekcie większość krajów UE nie uwzględnia nielegalnej gospodarki w szacunkach PKB - powiedziała Leszczyńska. Dodała, że doświadczenia krajów, które szacują nielegalną szarą strefę, pokazują, że jej wartości nie są duże - udział nielegalnej produkcji w PKB utrzymuje się znacznie poniżej jednego procent, ale chwilę dalej czytamy, że "Zgodnie z informacjami z GUS, ukryta produkcja od lat stanowi kilkanaście procent PKB. W 2000 r. "legalna" szara strefa odpowiadała za 17 proc. gospodarki, w 2001 r. - 16,8 proc., w 2002 r. - 15,4 proc., w 2003 r. - 15,8 proc., w 2004 r. - 14,5 proc., w 2005 r. i 2006 r. - 15,9 proc., a w 2007 r. wyniosła 14,7 proc."- czyli jak zwykle jesteśmy wyspą na europejskim morzu.

W efekcie państwo weźmie kredyt na konto obywatela X, który okradł innych obywateli. Nie płaci jednak za to podatku, bo jest w szarej strefie. Nie ma podatku, nie ma dochodu państwa. Ale odsetki od kredytu są. Czyli uczciwi obywatele będą spłacali podatkami odsetki od kredytu zaciągniętego na konto majątku złodzieja, który ich okradł. Dziękuję Ci, GUSie, że myślisz o mnie!


Powstanie zespół, powstaną dyrektywy unijne jak to liczyć, powstanie kupa etatów i kosztów. Zapłacimy za to. Tylko po to, żeby obliczyć ile mniej więcej nas okradają i na ile jeszcze możemy więcej się zadłużyć. A wszystko to by budować finansowe zamki na piasku. 

W następnym poście napiszę jak GUS zbiera wyniki i ile są one warte. To jest męczenie firm, a nie realne dane. Realne dane są w ZUS i US. Tam szukajcie rozwiązania zagadki braku pieniędzy.