sobota, 20 sierpnia 2011

Anatomia kryzysu cz. 2: inflacja obala reżimy

Wiemy już, że wydrukowane dolary krążą po świecie, a że nie mogą po prostu leżeć w kieszeniach lub skarpetach muszą być gdzie lokowane. Gdzieś, gdzie dadzą duży zysk: bankierom, ich akcjonariuszom, funduszom inwestycyjnym (czyli często nam samym). Przecież nie można ich wpompować w akcje, bo nikt nie uwierzy, że po 2008 roku ceny akcji nagle poszybują do góry. To za szybko na kolejną spekulacyjną bańkę, bo wszyscy jeszcze pamiętają poprzednią.

Nieruchomości również były tematem spalonym. Złoto i metale szlachetne rosły od dawna w dużym tempie, ceny były wysokie więc ciężko zrobić z tego spekulację. Zostały surowce rolne. Ceny były niskie, popyt coraz większy, rynek nieco na uboczu od głównych parkietów, więc szansa na nakręcenie cen olbrzymia.

I w ten sposób, zupełnie na nieświadomce, rząd USA przywalił połowie, i do tego tej biedniejszej, sporą inflację. W sumie to nawet obalił kilka reżimów, których przez lata i miliony ładowane w CIA nie mógł ruszyć.

Jeżeli sprawdzicie ostatnie newsy, to okaże się, że największym problemem staje się inflacja i ceny żywności. W zasadzie, to w odwrotnej kolejności: ceny żywności, które powodują inflację. A inflacja jest w stanie rozłożyć każdą gospodarkę. Mówi się o tym nawet w kontekście Chin, gdzie  inflacja sięga już 6,5%. A jak Chiny staną, to będzie dopiero wesoło.

Politycy przebudzili się i raptem okazało się, że grozi nam wiele lat stagnacji. Sytuacji, kiedy walcząc z inflacją tłumi się wzrost gospodarczy. Będą za to winić spekulantów, ale tak naprawdę wina jest po stronie USA, które gasiło pożar benzyną.

Zobaczmy jak rosły ceny surowców i nie chodzi mi o złoto lub ropę. Skupmy się na tym, co używamy każdego dnia i w naszym odczuciu jest tak tanie, że nie warto się tym zajmować. Dla nas wzrost tych cen z 1 złotego na 2, jest nieodczuwalny. Wydajemy na żywność lub odzież tylko mały procent swojego budżetu. Ale w krajach biednych, gdzie na żywność wydaje się olbrzymią część budżetu rodzinnego, takie wzrosty są cholernie bolesne.

Jak rosła cena bawełny? Szybko.
http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=cotton&months=60
Ryżu?

Kawy?
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=other-mild-arabicas-coffee&months=60
Pszenicy? No może trochę wolniej, ale i tak skoczyła w górę dwa razy
I dwa ostatnie. Kukurydza. Czy popcorn ostatnio podrożał?
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=corn&months=60
No i mój ulubiony - olej kokosowy. Jak mogłem przegapić taką okazję żeby się wzbogacić na trzecim świecie?
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=corn&months=60
Ale to nie wszystko. Sprawdźcie ceny: oleju słonecznikowego (pomyśl dwa razy jak będziesz smażył schabowego), kakałka (jak wam babcia zrobi kakałko podziękujcie jak za szafran), herbaty, oleju palmowego albo sojowego. Podziękujcie też bardzo za sweter z wełny, co najmniej tak jakbyście dostali jedwab lub kaszmir.

Jedno znalazłem co rzeczywiście staniało. Jest to oliwa z oliwek. Małe to pocieszenie dla Afryki, której nie stać na ryż, kukurydzę i pszenicę.

Można powiedzieć, jasne, rośnie popyta to rosną ceny. Ale jaki popyt rośnie, skoro bezrobocie w USA i w innych dużych i bogatych krajach rośnie. Wzrost bezrobocia, to spadek popytu:
źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=74&c=fr&c=it&c=ja&c=sp&c=uk&c=us&l=en
A inflacja? Jakoś odbiła do góry.
źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=71&c=fr&c=it&c=ja&c=sp&c=uk&c=us&l=en
Generalnie nie jest źle. Oprócz tego, że takie wzrosty uruchamiają podwyżki stóp, ale w sumie nic strasznego się nie dzieje. Ale zobaczcie na kraje, o których ostatnio było głośno z powodu przewrotów, zamieszek, głodu. Zwróćcie szczególną uwagę na inflację w 2008 i porównajcie ją z wykresami cen żywności - wtedy zaczęły rosnąć.

źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=71&c=eg&c=et&c=jo&c=ly&c=sy&l=en


Ok, więc może ceny surowców rosły, bo rosła produkcja i handel? No nie bardzo, bo Baltic Dry Index stoi w miejscu, więc handel nie kwitnie.

źródło: http://www.bloomberg.com/apps/quote?ticker=BDIY:IND

Dlaczego warto śledzić BDI? Bo to jeden z niewielu indeksów, który łączy dwie cechy: jest oparty na faktycznych wartościach i pozwala przewidywać trendy w przyszłości. BDI pokazuje poziom międzynarodowych cen w transporcie morskim. Co ważne, ten indeks jest odporny na spekulacje: nie ma nim instrumentów pochodnych i wyliczany jest tylko z właśnie zawartych kontraktów. Transport morski zamawia się z olbrzymim wyprzedzeniem. Jeżeli planujemy sprzedawać więcej np. t-shirtów w przyszłe wakacje, ponieważ przewidujemy lepszą koniunkturę w następne lato, praktycznie już dziś rezerwujemy fabryki w Chinach i transport do Europy. Dlatego ten indeks oddaje bardzo dobrze, co wydarzy się w przyszłości w gospodarce.

Ceny surowców rosną, kiedy rośnie popyt, potrzeba ich więcej do produkcji. Jeżeli rośnie produkcja i sprzedaż, naturalnie potrzeba większego transportu, czyli też wyższych cen. Jak widać na wykresie, ceny transportu wcale nie rosną i nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Czyli, nie ma żadnych powodów aby oczekiwać szybkiego wzrostu gospodarczego w skali świata w najbliższych miesiącach. Co więcej, inflacja w Chinach, będzie ten wzrost silnie tłumiła.

Czemu ceny surowców tak szybko rosły? Mamy kilka przyczyn w tym dwie, które idealnie nakręciły spekulację.

1. Surowce energetyczne (szczególnie oleje np. palmowy lub pszenica i kukurydza, z których robi się alkohol) drożały ze względu na politykę ograniczania emisji CO2 i zamianie paliw kopalnych na rośliny energetyczne. W efekcie, każdy kto produkował pszenicę sprzedawał ją na alkohol, a pozostali zaczęli robić rośliny oleiste. Dzięki temu podaż pszenicy do jedzenia spadła, jej cena wzrosła, a cena i podaż roślin oleistych… też wzrosła, bo dzięki kolejnym normą potrzeba jej coraz więcej.

2. Demografia i rozwój Chin i Indii, powodują, że ludzie w tych krajach konsumują wszystkiego coraz więcej.A pamiętajmy że mieszka tam 1/3 populacji Świata.

3. I mamy podstawy do spekulacji. Ogromną podaż dolara wykreowanego przez FED, uzasadnione przesłanki do dalszego wzrostu cen surowców i tysiące inwestorów, którzy szybko chcieli się odkuć po przegranej na giełdzie w 2008 roku. Dzięki kontraktom terminowym mogli i mogą grać na zwyżkę cen surowców, nie muszą ich fizycznie kupować i magazynować. Z kontraktami terminowymi, to jest trochę tak, że ogon zaczął machać psem. Ciężko teraz powiedzieć, co bardziej na siebie wpływa, czy cena instrumentu podstawowego na pochodny, czy odwrotnie, ale ceny surowców poszły w górę.

Jak się kończy życie człowieka, który musi utrzymać rodzinę za 1 - 3 dolary dziennie a cena pszenicy lub ryżu rośnie w ciągu niecałego roku dwa albo trzy razy? Wychodzi na ulicę i obala rząd lub wybywa do innego kraju. Brzmi znajomo?

Wzrost cen wcale nie odbił się na dochodach krajów które produkują np. bawełnę lub kawę. Wzrost cen na rynkach światowych spowodował, że "bogaty Zachód" trochę więcej płaci za  produkty w sklepie. Część wzrostu cen (do czasu) przyjęły na siebie sieci handlowe oraz redukując koszty (czyli zwiększając bezrobocie) przetwórcy. Najwięcej zarobili jednak pośrednicy i brokerzy, którzy kasowali prowizję za coraz droższe transakcje. Biednym krajom płaci się niewiele więcej, tym bardziej, że mało jest tam przemysłowej produkcji żywności, a majątek i tak skupiają zwykle lokalni watażków. Ludzie stają się coraz biedniejsi.


Inflacja wtedy odbija się na prostych obywatelach. Zmusza ich do migracji, co pogłębia biedę w sąsiednich regionach lub do powstań i walki o swoje podstawowe prawa do życia.  Każda rewolucja wybuchała, bo ludzi przestawało być stać na życie. Czy to wielka rewolucja francuska, czy strajki w Polsce, czy Egipt lub Libia dziś - wszystko jest spowodowane tym, że biedni ludzie nie mają co jeść. No i mamy jeszcze Londyn, gdzie biedni ludzie potrzebują nową plazmę, żeby oglądać innych biednych, walczących o jedzenie. Tak czy inaczej inflacja wzbudza rewolty.


Na zachodzie z kolei dobrze ubrani i odżywieni urzędnicy dzielnie, w imię zasad walki o dobrobyt klasy robotniczej ruszają na front wojny z inflacją i bezrobociem. Choć nie bardzo mają broń, bo wszystko rozgrywa się w firmach. Wzrost cen surowców może być zrównoważony przez mniejszą marżę, redukcję kosztów produkcji, ale do czasu. Kiedy utrzymuje się przez dłuższy czas zostaje tylko restrukturyzacja zatrudnienie. De facto te trzy sposoby ograniczają się do zwolnień. Te przekładają się na wzrost wydatków rządowych (większy deficyt i zadłużenie, które spowalnia inwestycje) i spadek popytu. Więc dochodzimy do sytuacji kiedy pośrednio (przez wzrost bezrobocia) i bezpośrednio (przez wzrost cen) spada popyt. Potocznie nazywa się to kryzysem.

No i jesteśmy w domu. W następnym tekście, skupimy się na zadłużeniu państw i jego wpływie na dzisiejszą sytuację. Niestety nałożenie się wielu czynników, spowodowało, że jesteśmy w gorszym położeniu niż w 2008.

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Koniec e-ldorado już za rok

kryzys w UE = mniej kasy na proejkty
mniejsze dofinasowanie
wieksze rozliczanie i trudniejsze kwalifikacje
czy zweryfikuja nieudane problemy i kaza oddawac pieniadze?

2011 to nie 2008 - dlaczego Polska dostanie po tyłku po tym kryzysie

Ostatnio udało nam się przejśc przez kryzys suchą nogą. Teraz będzie gorzej
1. demografia i ruch na nieruchomościa
2. transfery z zagranicy, teraz będą niższe
3. to nie kryzys do banków, tylko do pańśtwa, nasze obligacje będą droższe, mniej pieniędzy
4. dotacje unijne - stop
5. biale słonie po euro
6. zycie w polsce - ceny
7. dlug nie jest w modzie i dochodzimy do końca możliwości
NAsza przyszlosc w rekach merkel.

Anatomia kryzysu: podsumowanie

Imperia nie upadały, one bankrutowały

Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.

Co nie zadziałało?
- demografia i keyens - brakowało siły napędowej
- wiara w dolara

Narosną nierówności
Migracje
Regulacje rynków?
Patrzmy się na chiny i ich nieruchomości, oni mają dolaary i oni przesądzą o losie świata
GMO?
dziura demograficzna w europie - to pokolenie ktore teraz nie ma pracy sie nie rozwija, nie zarabia, nie rodzi dzieci
zatrzymanie sie chin - biedna europa i usa przestana kupowac


Rozwiązania?
Ucieczka tylko do przodu, nie ma co wracać do parytetu złota
Imigracja jest potrzebna. Są tylko pytania: kto i po co przyjeżdrza. Zamiast imigracji inwestujmy w tamte tereny. Jeżeli nie będą musieli przyjeżdżać wyjdziemy na tym lepiej.
NWO - może wspólna waluta lub jednostka rozliczeniowa jak ECU
Koniec ochrony rolnictwa w USA i UE
Ostrożnie z ekologią
Życie na kredycie



Anatomia kryzysu cz. 4: trendy społeczne powalą imperia?

Demografia jest niubłagana. Ludzie rodzą się w biednych częściach świata, a w bogate się kurczą. Im większe dysproporcje, tym większe ryzyko niekontrolowanej migracji i zalewu.

Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.

1. konsumpcjonizm kreowany przez media: moda na marki, materializm, to że nie chodzę do pracy żeby zarobić, kończy się londynem.
2. bogate społeczeństwa bawią się w ekologię, która powoduje wzrost kosztów życia w innych częsciach świata oraz podniesie kosztów produkcji w bogatych, co powpoduje przenoszenie produkcji i więcej ludzi trafia na zasiłki.
3. Zachód, eksportuje swoją kulturę masową. Każdy chce żyć na więcznej imprezie, spotkaniach i piciu drogiego alkoholu w markowych ciuchach. Im więcej do biednych krajów wyeksportujemy tej kultury tym szybciej jej miłościcy napłyną do eurpy
4. Wygrają cierpliwi. Zawsze.

Anatomia kryzysu cz. 1: zacznijmy palić dolary

Przeglądając doniesienia medialne o kryzysie, giełdzie, dolarze, franku, euro i Grecji uwielbiam klimat nagłówków jak z czasów wojny lub kampanii żniwnej w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. "Euro dzielnie walczy", "Ofensywa na rynkach", "Złoty poległ" - to wszystko zbędne dokładanie emocji do psychologii tłumu. 

Ale jeszcze lepsza jest personalizacja zjawisk ekonomicznych. Uwielbiam, szczególnie panią Drożyznę, która zabiera dzieciom jedzenie i prezenty spod choinki. Zwykle wyobrażam ją sobie podobną do Buki z Muminków i jak słyszę, że trzeba z nią walczyć tworzę w głowie obraz chłopów z widłami i pochodniami, którzy przepędzają w nocy panią Drożyznę z ich wsi. Lubię też walkę z panem Bezrobocie, Wysokim Frankiem, i siostrą Drożyzny, panią Inflacją.

Ponieważ, szczerze mówiąc, ze światową gospodarką znaleźliśmy się ciemnej d..pie, warto sobie wyjaśnić jak się tam znaleźliśmy. Bez bajeczek o Drożyźnie. Bez owijania w bawełnę, bezsensowych tekstów opisujących jeden aspekt ekonomii bez patrzenia na inne. Dlatego przygotuję cykl tekstów poświęconych temu co poszło źle i co może być dalej. W ekonomii wszystko ma swoją przyczynę i swój skutek. Trzeba tylko dobrze się skupić żeby określić prawdziwą przyczynę tego co się właśnie dzieje.

W czterech tekstach skupię się na najważniejszych błędach obecnego systemu i postaram się pokazać jaki miały wpływ na dzisiejszą zapaść.

1. Zaczniemy od polityki monetarnej, czyli co jest złego w tym, że dolar jest walutą światową i USA eksportuje swoją błędy
2. Zajmę się inflacją, cenami surowców
3. Weźmiemy na widelec nieudolne rządy, które leczą raka paracetamolem i zadłużają się jeszcze bardziej
4. Spróbuję spiąć dużą logiczną klamrą tendencje społeczne: demografie (bez niej nie ma ekonomii) z dwoma bardzo różnymi tendencjami: ekologią i konsumpcjonizmem.

Jak nie polegnę na punkcie czwartym, to spiszę wioski w tekście numer pięć. Tyle tytułem, wstępu, a teraz zastanówmy się dlaczego

powinniśmy być jak raperzy i palić hajs.


Wiele razy na klipach rapowych można zobaczyć raperów, którzy podkreślając swój status finansowy palą walutę. Najczęściej są to dolary, ale w biedniejszych krajach, takich jak Polska, popularne jest także  palenie biletów Narodowego Banku Polskiego. Ponoć największy odlot jest po spaleniu banknotu 100 franków szwajcarskich pod bankiem, gdzie stoi kolejka spłacających kredyt za swoje M3 (i nie chodzi mi o BMW).

Jednak, USA powinno dotować z funduszu na rozwój kultury klipy z paleniem dolarów. Zmniejszenie podaży pieniądza może uratować ich biznes.

USA od lat się zadłużały, kreując, przy udziale bardzo niskich stóp olbrzymią ilość pieniądza. Żadnemu innemu krajowi nie udałoby się tego zrobić, bo żadna inna waluta nie jest pieniądzem światowym. Jeżeli NBP drukowałby takie ilości złotówek, to po chwilowym bardzo szybkim wzroście PKB, zabiłaby (dosłownie) nas inflacja. Stany nie mają tego problemu, bo dolary drukowane w USA, krążą po całym świecie. Ceny wszystkich surowców i transakcje, w tym na najważniejszym rynku, czyli ropie, dokonywane są w dolarach. W związku, z tym, jeżeli Polska chce kupić ropę od Wenezueli, najpierw musi kupić dolary. To powoduje, że USA mogą ich drukować olbrzymie ilości.

Jak dużo? Bardzo dużo.
źrodło: wikiepdia
Gotówka i agregat M1 rosną powoli, mniej więcej w tym samym tempie. Agregat M1 to pieniądze na rachunkach bankowych na żądanie. M2, to pieniądz wykreowany elektronicznie przez banki. Trochę go przybyło, prawda?

W ten sposób USA podtrzymywały swoją gospodarkę. Na każdy problem: zwolnienie wzrostu PKB, bezrobocie, zasiłki dla najbiedniejszych, spłata aktualnego zadłużenia była jedna recepta: drukujemy. Trwało to trzydzieści lat Teraz mam odpowiedź na dzisiejsze problemy: palimy. W ramach akcji utylizacji odpadów i wykorzystania surowców odnawialnych w energetyce.

Miliardy dolarów tej chwili krążą po świecie. Szczególnie te wydrukowane po 2008 roku. Te dolary zaczną być problemem USA, kiedy pewnego dnia wrócą do ich kraju lub kiedy dolar przestanie być walutą światową. Na przykład w wyniku kolejnych spadków kursów i ratingów, ludzie pójdą w stronę euro lub juana. USA nie mogą już drukować więcej gotówki, bo świat już jej więcej nie chce. Teraz z problemami wewnętrznymi będą musieli się uporać w inny sposób. Ale zdecydowanie bardziej bolesny.


A dlaczego USA jest właśnie teraz w opałach? Bo na pochyłe drzewo każda koza skacze. Jeżeli inwestorzy z dużą gotówką widzą szansę zysku, to będą z niej korzystać. Będą skakali na pochyłe drzewo, najpierw z ciekawości, żeby tylko sprawdzić czy ugnie się bardziej, a jeżeli tak, to szybo dołączą inne kozy, widząc w tym szansę zysku. Na przykład w formie wyższego oprocentowania obligacji rządowych, co przełoży się na większe zyski ich funduszu, ich klientów i wyższą premię roczną dla nich. Czyli lepsze prezenty pod choinką.

I nie, to nie są niedobrzy panowie w garniturach, którzy chcą zniszczyć czyjeś życie. Ich praca to inwestowanie i ROI, każdy z nas na ich miejscu robiłby to samo. Jeżeli cieszymy się, że nasz fundusz obligacji rośnie, to bierzmy pod uwagę, że gdzieś tam, ktoś dostaje mniejszy zasiłek albo płaci większy podatek, bo koszt obsługi długu publicznego wzrósł. W ekonomi wszystko się łączy, a związki przyczynowo skutkowe są często zaskakujące.


Cały świat ma dolary i cały świat będzie płacił za błędy USA. Zmniejszenie ich ilości jest niezbędne i w naszym interesie. Dlatego bierzmy przykład z raperów i palmy dolary. Tym bardziej, że nie są warte więcej niż papier. I będziemy mieli pełno wojowniczo-patetycznego gadania z USA, o tym jak jankesi ratują kolejny raz świat z kryzysu. Ale to ich konsumpcjonizm go napędził.

Ale o tym już w tekście o inflacji i cenie surowców.


czwartek, 11 sierpnia 2011

W szczecińskiej GW o giełdzie i krachu

Na pierwszej stornie, dzisiejszej, szczecińskiej Gazety Wyborczej pojawił się tekst o sytuacji szczecińskich firm na giełdzie po ostatnich spadkach. Poproszono mnie o komentarz, ale prawa mediów są takie, że z całego, krótkiego tekstu, zostało tylko kilka zdań. Ale fajne i to.

Dlatego korzystając z okazji wrzucę te parę słów tutaj, żeby się nie zmarnowały:


Na razie na krachu tracą tylko Ci, którzy sprzedali akcje, które wcześniej kupili drożej. Jeżeli mamy akcje, to mamy jakiś udział w firmie i w jej zysku. Jeżeli jej cena na giełdzie spada, to nie znaczy że tracimy ten majątek, tylko zmienia się cena waloru. Trzeba wtedy dokładnie przeanalizować z czego to wynika i unikać nagłych i nieprzemyślanych decyzji.

Na rynkach kapitałowych bardzo często górę nad rozsądkiem biorą psychologia tłumu i emocje. Obecna sytuacja jest spowodowana nieudolnym wychodzeniem z kryzysu oraz olbrzymimi problemami z zadłużeniem wielu państw. Oczywiście, reakcja inwestorów giełdowych jest przesadzona, ale ma swoje racjonalne podstawy.

Dla spółek notowanych na giełdzie krótkoterminowe zdecydowane wzrosty lub spadki kursu w zasadzie nie są istotne. Jeżeli stabilna, zyskowna firma w ciągu kilku dni straciła na wartości np. 30% to nie znaczy, że nagle obsługuje 30% mniej klientów, ma o tyle niższe zyski, przychody i zatrudnienie. Prawdopodobnie w samej firmie wszystko jest dobrze i nie ma powodu, aby sprzedawać jej akcje. Warto zastanowić się, co kierowało inwestorami, że jeszcze tydzień temu kupowali akcje tej samej firmy po 10 złotych, a teraz panicznie sprzedają ją po 7. Czy na pewno coś się zmieniło?

Jeżeli kursy akcji będą spadać dłużej, przez kilka miesięcy, kłopoty mogą mieć firmy, które swoje plany uzależniły od kolejnych emisji akcji. Po prostu, kiedy nastanie bessa, problemem będzie sprzedanie nowych akcji i pozyskanie kapitału.

Bardzo łatwo jednak można się przekonać o tym czy taka sytuacja grozi firmie. Wystarczy czytać raporty, które spółki publikują na giełdzie. Jeżeli firma generuje zyski, ma w swojej popularne produkty lub usługi, zapasy gotówki to przejściowe, nawet bardzo duże, wahnięcia kursu nie są w stanie jej przeszkodzić. Wszystko to można wyczytać w raportach spółek i zawsze jest to bardzo jasno napisane, tak żeby każdy inwestor podejmował świadomą decyzję przy zakupie akcji. Zobaczcie na przykład ostatni raport kwartalny IAI S.A., nie trzeba być profesorem ekonomii, żeby zrozumieć dobrą kondycję firmy.

Stara prawda mówi, że jak w sklepie jest wyprzedaż to wszyscy rzucają się na zakupy, a kiedy ceny rosną, to szukają tańszych sprzedawców. Na giełdzie zwykle jest odwrotnie.