wtorek, 21 września 2010

Balcerowicz też udowadnia, że mniej znaczy lepiej

To niesamowicie miłe uczucie kiedy orientujesz się, że ktoś się z tobą zgadza. Szczególnie, jeżeli jest to uznany autorytet i dowiadujesz się o tym z gazety. Tak dziś rano przywitało mnie PKP, gdzie znalazłem dzisiejszą Rzeczpospolitą, a w niej tekst prof. Balcerowicza.


Kilka tygodni temu pisałem o tym jak mniej państwa oznacza lepszą sytuację dla gospodarki. W tym celu przerobiłem sobie nawet w niedzielne przedpołudnie powtórkę z makroekonomii. Dziś, w tekście "Kryzys finansowy czy kryzys myślenia", facet, który raczej nie potrzebuje powtórek z makroekonomii, pisze dokładnie o tym samym, podając praktyczne przykłady z historii. Życie jest za krótkie, żeby się uczyć na własnych błędach, więc lepiej uczyć się na historii.

Co mówi Balcerowicz? Kryzysy są w kapitalizmie, ale bzdurą jest mówienie o kryzysie kapitalizmu. Kryzysy pojawiają się i odchodzą, a najwięcej szkody czynią nieudolne rządy polityków, próbujące na siłę ratować gospodarkę. Jak? Oczywiście wydając więcej.

Pozwólcie, że zacytuję: "Kryzysy fiskalne wywołane są zwykle przez długotrwałą ekspansję wydatków budżetowych, najczęściej socjalnych, co prowadzi do narastania długu publicznego, który – często raptownie – przekracza pewne granice bezpieczeństwa. Węgry i Grecja są przykładami takich państw. Szybki wzrost długu publicznego jest również efektem ubocznym kryzysu finansowego oraz polityki antykryzysowej, która zmierza do łagodzenia recesji (ostatnio szczególnie w USA).


Narastanie relacji wydatki budżetu/PKB nie tylko grozi kryzysem fiskalnym. Dodatkowo – szczególnie wtedy, gdy rosną wydatki socjalne – działa systematyczny hamulec rozwoju. Takie wydatki często ograniczają podaż pracy oraz (wraz z deficytem budżetu) ograniczają skalę krajowych oszczędności, co z kolei redukuje inwestycje i wytwarza popyt na kapitał zagraniczny. Ten ostatni, zwłaszcza jeżeli ma postać kredytów i występuje w relatywnie dużych dawkach, bywa dodatkowym źródłem niestabilności gospodarki (przypływy/odpływy).
Ponadto duże i rosnące wydatki budżetu wymagają odpowiednio wysokich podatków, co z różną siłą – zależną od rodzaju podatku – hamuje wzrost gospodarki. Systematyczne hamowanie wzrostu przez duże obciążenie gospodarki wydatkami, długiem publicznym i podatkami jest w Polsce – mimo ogromnej literatury ekonomicznej na ten temat – słabo dostrzegane. A tymczasem jest to prawdopodobnie główny powód, dlaczego nasza gospodarka nie może być tygrysem gospodarczym."

I to by było generalnie na tyle w tym temacie. Najpierw politycy mieszają, potem próbują to naprawiać, a w efekcie, zamiast szybkiego wyjścia z kryzysu, lądujemy w długim, mozolnym, przeregulowanym, przepłaconym i beznadziejmym procesie wyciągania się z bagna.

No to przynajmniej teraz wiem, że nie tylko ja tak myślę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz