Organizacje Pożytku Publicznego co roku na szczytne cele zbierają 1% naszych podatków. Sklepy z elektroniką zawstydzają OPP - zbierają 2% od właścicieli.
No w sumie to chodzi 2,22%, ale mniejsza o detale. Ważne, że cel również szczytny - uratowanie życia sklepu i ograniczenie masowej redukcji etatów w jego pobliżu.
A chodzi oczywiście o sklep podobno nie dla idiotów.
Podobno nie jestem idiotą, ale nie rozumiem dlaczego w sklepie, którego przychody sięgają 180 milinów złotych rocznie, sytuację ma uratować pożyczka od właścicieli na 4 miliony złotych. To tak jakby przeciętnemu Kowalskiemu, który zarabia 3,5 tysiąca brutto, płaci podatki, raty, czynsz, jedzenie (koszty operacyjne) do przeżycia potrzebna była pożyczka 77 złotych od rodziców. Przecież wystarczy na ciężkie czasy ograniczyć piwo (ok. 20 puszek) i papierosy (7 paczek). I już. Budżet się zamyka.
I choć news o tym, że Agito może upaść pojawił się w poniedziałek, to zwlekałem, żeby dokładnie zebrać trochę materiału i przemyśleć sprawę. Dziś epilog i potwierdzenie moich tez sam do mnie wpadł na skrzynkę i prosił się o to, żeby go skojarzyć i opisać.
W branży tak zwanych "dwuprocentowców" lub "dwudziestozłotowców" zarabia tylko ten kto jest na końcu łańcuch pokarmowego. Ta branża to oczywiście RTV i elektronika.
Jak to działa? Bardzo prosto. Prawie tak jak walki plemienne w Afryce. Tysiące małych plemion wyposażonych w broń z całego świata cały czas zabija się Bóg wie po co, non stop do siebie strzelając. Każdy pocisk kosztuje. W sumie żadne plemię nie wygrywa, każde ponosi wielkie straty, a zarabiają tylko handlarze bronią, którzy dostarczają im amunicje, karabiny i cały ten zamęt jest im na rękę.
Plemiona całą kasę wydają na zbrojenia, które zaraz wystrzelą. Nie mają opieki medycznej, nie rozwijają rolnictwa, szkolnictwa. Zresztą po co, mało kto dożywa starości.
I teraz mamy tysiące sklepów z elektroniką, które dzielnie walczą niską dwuprecntową lub dwudziestozłotową marżą. Amunicje w postaci sprzętu dostarcza im Action, pole walki to allegro lub ceneo. Pociski to oczywiście ciągłe zbijanie ceny. I w tę walkę wplątało się Agito. Nie ważne, że liczy się wygoda zakupów. Oni od zawsze stawiali na meganiskie ceny.
Co gorsze sporą część z 4P Agito oddało firmie zewnętrznej, która teraz upada i nikt nie chce im dać towaru. Dlatego Agito nie jest teraz sklepem z elektroniką, tylko z perfumami i oponami. Szukali na siłę towaru żeby zapełnić wirtualne półki. Sami nie mają infrastruktury, więc ponoszą konsekwencję tego, że ich partner nie płaci ich dostawcom.
A propos po cholerę budować olbrzymie supermarkety internetowe? Przecież ta historia była wiele powtarzana z takim samym skutkiem. Nie idę do sklepu po zimówki, kartę graficzną i perfumy dla dziewczyny. No i może jeszcze frytki do tego.
Jaki jest efekt? Po ubiegłorocznych kraksach dużych sklepów z elektroniką, prawdziwy Titanic e-handlu dopiero wypływa z portu. To może być prawdziwy epic fail polskiego e-commerce. Straty rosną, obroty spadają, przed szczytem sezonu po takich publikacjach spada zaufanie do marki, a gorących towarów na półkach brak. Plany dofinansowanie przez GPW, odkładane po raz enty, również nie wyglądają kolorowo. Oj, Mikołaj chyba nie przyjedzie tam żeby napełnić swój worek przed Wigilią.
A co na to dostawca broni na rynku wojen dwuprocentowców? "Liczę na dobre wyniki w listopadzie i grudniu, kiedy popyt na elektronikę wzrośnie. Zwyciężą wtedy właściciele najlepszej logistyki, a taką posiadamy." - powiedział prezes Piotr Bieliński w rozmowie z agencją ISB. A cytuję... dzisiejszy Parkiet.
W trzy dni sama napisała się historia.
Pół-prywatny pół-zawodowy blog Sebastian Mulińskiego. Zawodowo zajmuję się rozwijaniem IAI S.A., czyli producenta IAI-Shop.com oraz portalem Hip-Hop.pl. Prywatnie pasjonuję się ekonomią i poznawaniem świata. Tu ironicznie, a czasem dosadnie, będę komentował biznesową rzeczywistość.
czwartek, 29 października 2009
środa, 21 października 2009
Ojej, odkryli że nie da się zarabiać na reklamie
Wczoraj na stronie Netcamp'u pojawiły się długo oczekiwane materiały z Pawła i mojej prezentacji z czerwca. Szkoda, że tak późno, bo bez sztucznej skromności, dużo ludzi nawet do dziś gratuluje nam tej prezentacji.
Film możecie zobaczyć bezpośrednio tutaj:
Teraz kilka słów wyjaśnienia. Tytuł prezentacji jest specjalnie kontrowersyjny. Po pierwsze prezentację szykowaliśmy w tempie ekspresowym 3h przed Netcampem, bo z ramówki wypadł... Dominik Kaznowski z Naszej-Klasy. Stąd tytuł prezentacji: Jak zarabiać na serwisie społecznościowym nawet jak się nie jest Naszą Klasą.
Drugim powodem takiego tytułu, była chęć pokazania innym jak zarabiać gdy nie jest się dużym portalem społecznościowym.
Moim zdaniem wyszło nam nawet niezłe show i niech to będzie ciekawa zapowiedź tego co będzie w piątek.
W tej prezentacji, już na początku, pada ważne hasło: nie da się zarobić na reklamie w internecie. To było w czerwcu. Dziś w Rzeczpospolitej przeczytałem z zadowoleniem "Dotowany e-biznes musi przynosić zyski", w którym profesor Wojciech Cellary mówi: "E-usługi muszą być płatne", a potem dodaje: "W jego opinii model biznesowy, w którym jedyne źródło przychodów to reklamy, nie ma szans na przetrwanie." Fajnie, że o tym piszą, ale mówimy o tym od lat. Ale teraz może ktoś się nad tym zastanowi.
Na co PARP odpowiada, że "projektodawcy udowadniają w analizie finansowej, że dzięki przychodom z reklam uda im się prowadzić działalność na warunkach rynkowych przez dłuższy okres." Jak? Jak to liczą?
Jeżeli projekty dostają dotacje rzędu 200 - 300 tysięcy złotych, to jakie biznesmeni przewidują budżety reklamowe w tych kosztorysach, że:
1. zwraca im to koszty
2. pozwala planować zyski
3. da szansę utrzymać się na rynku nawet jak skończy się finansowanie z podatków przez wujka Helmuta i ciocię Marry z UE.
Przejdźmy do UE-conomy i policzmy. Przy dwuletniej dotacji na 300 tysięcy, przy projekcie dotowanym na 60% i marży 30%, planują osiągnąć przychody z reklam w ciągu dwóch lat na poziomie 650 000 złotych. Powodzenia. Zresztą, piszcie we wnioskach od razu milion. Lepiej wygląda.
Treść i usługi w Internet, jak wszystkie inne muszą być płatne. Sieci reklamowe dają tak śmieszne pieniądze i tak niszczą polski internet debilnymi reklamami, że aby serwisy mogły się rozwijać muszą zarabiać na czymś innym. Nikt nie powiedział , że Internet miał sprawić że wszystko będzie za darmo. Internet miał świat uczynić tańszym, a nie darmowym. Pamiętajcie, mówimy o e-biznesie, a nie e-komunizmie.
Zresztą płacenie swoim ulubionym serwisom jest w interesie samych użytkowników. Jeżeli oczekujesz mniej wkurzających reklam i rozwoju portalu, to po prostu płać za to, że z niego korzystasz. Jeżeli nie chcesz płacić, ale ciągle korzystać za darmo, przygotuj się na przedzieranie przez gąszcze top-uder-scroll-expand-double-billbordów.
Wracając do start-upów marzących o życiu z reklamy w Internecie. Zejdźcie na ziemie. Zanim napiszecie kolejny wniosek przeczytajcie te trzy zdania: "Granty przyznawane są na wytworzenie e-usług i wsparcie działalności bieżącej firmy przez dwa lata. Po tym okresie "obdarowany" musi jednak utrzymać działalność przez następne trzy lata. Jeśli jego biznes się nie uda, zmuszony będzie zwrócić dotację."
Prezentacja, którą wtedy przygotowaliśmy (prostota i ewentualne literówki wynikają z pośpiechu):
Film możecie zobaczyć bezpośrednio tutaj:
Teraz kilka słów wyjaśnienia. Tytuł prezentacji jest specjalnie kontrowersyjny. Po pierwsze prezentację szykowaliśmy w tempie ekspresowym 3h przed Netcampem, bo z ramówki wypadł... Dominik Kaznowski z Naszej-Klasy. Stąd tytuł prezentacji: Jak zarabiać na serwisie społecznościowym nawet jak się nie jest Naszą Klasą.
Drugim powodem takiego tytułu, była chęć pokazania innym jak zarabiać gdy nie jest się dużym portalem społecznościowym.
Moim zdaniem wyszło nam nawet niezłe show i niech to będzie ciekawa zapowiedź tego co będzie w piątek.
W tej prezentacji, już na początku, pada ważne hasło: nie da się zarobić na reklamie w internecie. To było w czerwcu. Dziś w Rzeczpospolitej przeczytałem z zadowoleniem "Dotowany e-biznes musi przynosić zyski", w którym profesor Wojciech Cellary mówi: "E-usługi muszą być płatne", a potem dodaje: "W jego opinii model biznesowy, w którym jedyne źródło przychodów to reklamy, nie ma szans na przetrwanie." Fajnie, że o tym piszą, ale mówimy o tym od lat. Ale teraz może ktoś się nad tym zastanowi.
Na co PARP odpowiada, że "projektodawcy udowadniają w analizie finansowej, że dzięki przychodom z reklam uda im się prowadzić działalność na warunkach rynkowych przez dłuższy okres." Jak? Jak to liczą?
Jeżeli projekty dostają dotacje rzędu 200 - 300 tysięcy złotych, to jakie biznesmeni przewidują budżety reklamowe w tych kosztorysach, że:
1. zwraca im to koszty
2. pozwala planować zyski
3. da szansę utrzymać się na rynku nawet jak skończy się finansowanie z podatków przez wujka Helmuta i ciocię Marry z UE.
Przejdźmy do UE-conomy i policzmy. Przy dwuletniej dotacji na 300 tysięcy, przy projekcie dotowanym na 60% i marży 30%, planują osiągnąć przychody z reklam w ciągu dwóch lat na poziomie 650 000 złotych. Powodzenia. Zresztą, piszcie we wnioskach od razu milion. Lepiej wygląda.
Treść i usługi w Internet, jak wszystkie inne muszą być płatne. Sieci reklamowe dają tak śmieszne pieniądze i tak niszczą polski internet debilnymi reklamami, że aby serwisy mogły się rozwijać muszą zarabiać na czymś innym. Nikt nie powiedział , że Internet miał sprawić że wszystko będzie za darmo. Internet miał świat uczynić tańszym, a nie darmowym. Pamiętajcie, mówimy o e-biznesie, a nie e-komunizmie.
Zresztą płacenie swoim ulubionym serwisom jest w interesie samych użytkowników. Jeżeli oczekujesz mniej wkurzających reklam i rozwoju portalu, to po prostu płać za to, że z niego korzystasz. Jeżeli nie chcesz płacić, ale ciągle korzystać za darmo, przygotuj się na przedzieranie przez gąszcze top-uder-scroll-expand-double-billbordów.
Wracając do start-upów marzących o życiu z reklamy w Internecie. Zejdźcie na ziemie. Zanim napiszecie kolejny wniosek przeczytajcie te trzy zdania: "Granty przyznawane są na wytworzenie e-usług i wsparcie działalności bieżącej firmy przez dwa lata. Po tym okresie "obdarowany" musi jednak utrzymać działalność przez następne trzy lata. Jeśli jego biznes się nie uda, zmuszony będzie zwrócić dotację."
Prezentacja, którą wtedy przygotowaliśmy (prostota i ewentualne literówki wynikają z pośpiechu):
wtorek, 20 października 2009
Do zobaczenia na nowym Netcampie
Czas przerwać milczenie, bo trochę się przeciągnęło. Na pewno każdy zdaje sobie sprawę, że wynikało to po prostu z nawału pracy. Głupie tłumaczenie, ale popularne i prawdziwe i dlatego z niego skorzystam. Teraz zapraszam Was na najnowszy Netcamp w Szczecinie, w piątek 23 sierpnia w klubie 13 Muz o godzinie 18:00.
Do Szczecina też zawitała moda na zawody dla startupów. Właśnie to będzie tematem tego spotkania. Dokładnie będzie to prezentacja projektów, które udało się wyłonić Startup Challenge. Więcej info na stronie Netcamp.net.pl
Dobra, żeby było jasne nie zmieniłem zdania i nadal uważam konkursy dla start-upów za olimpiadę nienarodzonych, gdzie matki w mniej lub bardziej zaawansowanej ciąży wraz z szczęśliwymi (biologicznymi) ojcami opisują jakie to ich dzieci będą sprawne, szybkie, przystojne i daleko będą rzucały młotem lub skały w dal. Z drugiej strony barykady siedzą antropolog (zwykle popularny blogger, gada), genetyk (były lub obecny biznesmen i już inwestor, zadaje pytania i podświadomie wyciąga pomysły) oraz psycholog (ktoś znany, nieważne z czego, podnieca się ambicją i zaangazowaniem) no i astrolog (delegowany od sponsora, nudzi się, coś tam zgaduje) i wybierają tych rodziców, którzy opowiadają najładniej. Potem dają medale ich przyszłym dzieciom. Oceniają opowiadania, cechy genetyczne rodziców oraz ich zacięcie, ambicje i wiedzę o wychowaniu dzieci. Nie biorą pod uwagę miliona czynników które są istotne. Jeżeli nie wskazali na Ciebie jako zwycięzcę, to lepiej dokonaj aborcji na swoim pomyśle, bo wstyd się pokazać w środowisku z takim dzieckiem.
Tu, jak zapewnił mnie organizator, mam być w roli eksperta, nie jurora. To dobrze, można być krytycznym i mylić się, ważne żeby później dokładnie i profesjonalnie umieć wyjaśnić przyczyny pomyłki. Naprawdę, w życiu już wydałem dostatecznie dużo osądów w stylu "to nie przejdzie" albo "to będzie wielki sukces", w których się myliłem, żeby wierzyć w to, że sam pomysł i prezentacja wystarczą do sukcesu, a ja jestem nieomylny.
Liczą się miliony spraw od wypadków losowych, rodzinnych, zdrowotnych, po czysto biznesowe jak konkurencja z jakimś rynkowym gigantem. Jest tylko jeden konkurs dla start-upów - życie na wolnym rynku. Wszystko inne można umieścić gdzieś pomiędzy wróżeniem z fusów a horoskopem i numerologią.
Dlatego skupię się na krytycznym doradzaniu. Będę drążył pomysł na finansowanie i zarabianie. Sprawdzę czy pomysły nie są kopią amerykańskich rozwiązań. Zapytam się i sprawdzę wiedzę o lokalnej konkurencji. Będę chciał wiedzieć czy mają pomysł kogo zatrudnić i jak go znaleźć. Również to, na co chcą wydać pieniądze i dlaczego chcą to kupić, a nie wynająć.
Ale jeżeli tylko ktoś mi każe, głosować to wstrzymam się lub wyjdę na kawę.
Do zobaczenia w piątek. Liczę, że jak zawsze w Szczecinie będzie burzliwa dyskusja i znów będę miał okazję spotkać wielu znajomych.
P.S. Dla wszystkich urażonych tym postem lub tych, których przemagluję za ostro w piątek - mylcie się. To piękne, że po jednej nie udanej próbie można być mądrzejszym i podjąć następną. Każdy biznesmen ma na koncie listę pomyłek. Bez pomyłek i nauki z nich wyciągniętych nie byłoby ich sukcesów. To nic złego popełnić błąd, ważne żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość. Ja też mam swoją listę błędów i jestem z niej dumny. Dała mi doświadczenie.
Jeżeli jesteś pewien swojego biznesu nie słuchaj ekspertów. Rób swoje.
Do Szczecina też zawitała moda na zawody dla startupów. Właśnie to będzie tematem tego spotkania. Dokładnie będzie to prezentacja projektów, które udało się wyłonić Startup Challenge. Więcej info na stronie Netcamp.net.pl
Dobra, żeby było jasne nie zmieniłem zdania i nadal uważam konkursy dla start-upów za olimpiadę nienarodzonych, gdzie matki w mniej lub bardziej zaawansowanej ciąży wraz z szczęśliwymi (biologicznymi) ojcami opisują jakie to ich dzieci będą sprawne, szybkie, przystojne i daleko będą rzucały młotem lub skały w dal. Z drugiej strony barykady siedzą antropolog (zwykle popularny blogger, gada), genetyk (były lub obecny biznesmen i już inwestor, zadaje pytania i podświadomie wyciąga pomysły) oraz psycholog (ktoś znany, nieważne z czego, podnieca się ambicją i zaangazowaniem) no i astrolog (delegowany od sponsora, nudzi się, coś tam zgaduje) i wybierają tych rodziców, którzy opowiadają najładniej. Potem dają medale ich przyszłym dzieciom. Oceniają opowiadania, cechy genetyczne rodziców oraz ich zacięcie, ambicje i wiedzę o wychowaniu dzieci. Nie biorą pod uwagę miliona czynników które są istotne. Jeżeli nie wskazali na Ciebie jako zwycięzcę, to lepiej dokonaj aborcji na swoim pomyśle, bo wstyd się pokazać w środowisku z takim dzieckiem.
Tu, jak zapewnił mnie organizator, mam być w roli eksperta, nie jurora. To dobrze, można być krytycznym i mylić się, ważne żeby później dokładnie i profesjonalnie umieć wyjaśnić przyczyny pomyłki. Naprawdę, w życiu już wydałem dostatecznie dużo osądów w stylu "to nie przejdzie" albo "to będzie wielki sukces", w których się myliłem, żeby wierzyć w to, że sam pomysł i prezentacja wystarczą do sukcesu, a ja jestem nieomylny.
Liczą się miliony spraw od wypadków losowych, rodzinnych, zdrowotnych, po czysto biznesowe jak konkurencja z jakimś rynkowym gigantem. Jest tylko jeden konkurs dla start-upów - życie na wolnym rynku. Wszystko inne można umieścić gdzieś pomiędzy wróżeniem z fusów a horoskopem i numerologią.
Dlatego skupię się na krytycznym doradzaniu. Będę drążył pomysł na finansowanie i zarabianie. Sprawdzę czy pomysły nie są kopią amerykańskich rozwiązań. Zapytam się i sprawdzę wiedzę o lokalnej konkurencji. Będę chciał wiedzieć czy mają pomysł kogo zatrudnić i jak go znaleźć. Również to, na co chcą wydać pieniądze i dlaczego chcą to kupić, a nie wynająć.
Ale jeżeli tylko ktoś mi każe, głosować to wstrzymam się lub wyjdę na kawę.
Do zobaczenia w piątek. Liczę, że jak zawsze w Szczecinie będzie burzliwa dyskusja i znów będę miał okazję spotkać wielu znajomych.
P.S. Dla wszystkich urażonych tym postem lub tych, których przemagluję za ostro w piątek - mylcie się. To piękne, że po jednej nie udanej próbie można być mądrzejszym i podjąć następną. Każdy biznesmen ma na koncie listę pomyłek. Bez pomyłek i nauki z nich wyciągniętych nie byłoby ich sukcesów. To nic złego popełnić błąd, ważne żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość. Ja też mam swoją listę błędów i jestem z niej dumny. Dała mi doświadczenie.
Jeżeli jesteś pewien swojego biznesu nie słuchaj ekspertów. Rób swoje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)