Jeden dzień w ubiegłym tygodniu przyniósł dwa raporty, które stawiają nasz piękny kraj w kompletnie innym świetle. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że w tym kraju nic nie może być normalne i zamiast poruszać się gdzieś w "złotym środku", zawsze idziemy po granicach absurdu. Jeżeli nie rozumiecie o czym piszę, to spróbujcie jakiemukolwiek zagranicznemu turyście wyjaśnić fenomen komedii Barei i to czemu tak namiętnie się z nich śmiejemy.
Ale do rzeczy. Otóż według Google i raportu przygotowanego dla nich przez SMG/KRC: "Mimo rosnącego znaczenia internetu nadal aż 47 proc. małych i średnich firm nie ma własnej strony internetowej. Co więcej, w przypadku firm zatrudniających do trzech osób, 46 proc. w ogóle nie planuje zakładać strony." (źródło). Ale, tego samego dnia pojawia się raport, w którym czytamy, że "55% użytkowników internetu w Polsce korzysta z dostępu mobilnego. Grupa ta urosła bardzo szybko, ponieważ w 2009 roku odsetek sięgał 20%. Dziś to ponad 10 mln osób. Ponad połowa mobilnych internautów w Polsce to więcej niż w Wielkiej Brytanii (43%) i USA (31%)" (źródło).
O co chodzi? Jeden raport pokazuje typowe zacofanie polskich przedsiębiorców, którzy nie tylko nie mają strony internetowej, ale nawet nie widzą potrzeby jej zakładania. Chociaż sami pewnie codziennie "surfują po sieci" i jeszcze biją się z rodziną o dostęp do "kompa" w godzinach popołudniowych, żeby "posiedzieć na fejsie". Zresztą pisałem o tym sporo już w 2009 roku w tekście "35% polskich firm nie istnieje". Stwierdziłem wtedy, że Polacy prywatnie są zapaleńcami a zawodowo odszczepieńcami, bo z Internetu korzystają wręcz maniakalnie, a w pracy się go boją jak diabeł święconej wody. O co chodzi w tym kraju? Żeby wszystko zrobić dziwnie i inaczej? Ale...
I co się stało najlepszego pomiędzy 2009 a 2011, że teraz więcej firm nie ma strony internetowej niż wtedy? Tyle pieniędzy z UE poszło na kształcenie bezrobotnych, tyle wykładów, tyle przykładów, godziny szkoleń, tysiące wszelkiej maści barcampów, dziesiątki programów radiowych i telewizyjnych, książek, postów i... jesteśmy bardziej w ciemnej dupie niż byliśmy w 2009? Ale, żeby oni nie mieli strony internetowej to by było jeszcze pół biedy. Ale to, że te firmy nie widzą sensu w jej posiadaniu to już głębszy problem.
Co więcej w ciągu lat 2009 - 2011 powstało dużo nowych firm. Teoretycznie rzecz biorąc stare, skostniałe powinny upaść. A nowe, prężne, zinformatyzowane powinny się rozwijać i zająć ich miejsce. Wtedy udział tych bez stron internetowych powinien spaść. A on znacznie wzrósł. Ja się pytam: WTF?
Czyli mamy definicję Polski B? Kraju zacofanego, niepodatnego na wszelkiej maści sugestie, trendy rynkowe, rady i zmiany. Kraju w którym ludzie robią to co robią, bo tak to robili i będą robili. Do usranej śmierci i jeden dzień dłużej.
I tego samego dnia mamy badanie, które pokazuje chyba dobrze Polskę A. Nagle, w dwa lata wyrośliśmy na potęgę w internecie mobilnym. Polacy (prywatnie fani sieci w każdej formie) robią skok ewolucyjny i w dwa lata ponad dwukrotnie rośnie ilość rodaków, którzy korzystają z sieci w najnowszej, najwygodniejszej formie. Ludzi, którzy czują potrzebę (i chcą za nią płacić) być online w każdej chwili i miejscu swojego fajnego życia.
Czy tu widać podział geograficzny? Nie. Czy zachód jest lepszy niż wschód? Czy wieś lepsza niż miasto? Nie, bo jak pokazują badania olbrzymia cześć internetu mobilnego trafia do biurek, bo nie ma innego łącza ("aż 62% Polaków używa mobilnego internetu w domu - nie ruszając się od biurka. Jest to efekt braku wystarczającego pokrycia internetem stacjonarnym i konkurencyjnymi cenami mobilnego internetu od operatorów komórkowych."). Swoją drogą to idealna sytuacja z Barei, gdzie naród w wyniku chronicznego braku normalnych rozwiązań, dzielnie sobie radzi z problemami, których nie ma gdzieś indziej i sięga po coś co nie jest temu dedykowane. To jak z popularnością komórek w Afryce, które nie służą do rozmów, tylko transferów pieniędzy. Ale dobrze, że są, zawsze to jakiś postęp.
Bycie w Polsce B to po prostu stan umysłu. To jak z tym powiedzeniem, że nie dres czyni cię dresiarzem, a mieszkanie na wsi wieśniakiem. To tylko kwestia stanu umysłu polskich przedsiębiorców.
To jest prawdziwa e-zagadka na weekend. Dlaczego tak chętnie sięgamy w życiu prywatnym po najnowsze technologie, a w zawodowym jesteśmy na etapie faksu i zamawiania rozmowy międzymiastowej.
P.S. Jedyny plus tego zamieszania to ekologia i nasz święty spokój na ulicach. Zmalało znaczenie ulotek. W zeszłym roku korzystało z nich ok. 45 proc. firm, w tym roku ten odsetek spadł do 37 proc.
Należy jeszcze zwrócić uwagę, że jest część firm, które strony internetowej nie potrzebują - wszelkie sklepiki spożywcze, inne ryneczkowe z bielizną itp. Do tego jakaś część nowych firm jest zakładana przez ludzi, którzy pracują tak jak etatowcy - np. kurierzy. Myślę, że dopiero po oszacowaniu wielkości tych zjawisk można z całą pewnościa wysnuć przedstawione wnioski.
OdpowiedzUsuń