Jeden dzień w ubiegłym tygodniu przyniósł dwa raporty, które stawiają nasz piękny kraj w kompletnie innym świetle. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do tego, że w tym kraju nic nie może być normalne i zamiast poruszać się gdzieś w "złotym środku", zawsze idziemy po granicach absurdu. Jeżeli nie rozumiecie o czym piszę, to spróbujcie jakiemukolwiek zagranicznemu turyście wyjaśnić fenomen komedii Barei i to czemu tak namiętnie się z nich śmiejemy.
Ale do rzeczy. Otóż według Google i raportu przygotowanego dla nich przez SMG/KRC: "Mimo rosnącego znaczenia internetu nadal aż 47 proc. małych i średnich firm nie ma własnej strony internetowej. Co więcej, w przypadku firm zatrudniających do trzech osób, 46 proc. w ogóle nie planuje zakładać strony." (źródło). Ale, tego samego dnia pojawia się raport, w którym czytamy, że "55% użytkowników internetu w Polsce korzysta z dostępu mobilnego. Grupa ta urosła bardzo szybko, ponieważ w 2009 roku odsetek sięgał 20%. Dziś to ponad 10 mln osób. Ponad połowa mobilnych internautów w Polsce to więcej niż w Wielkiej Brytanii (43%) i USA (31%)" (źródło).
O co chodzi? Jeden raport pokazuje typowe zacofanie polskich przedsiębiorców, którzy nie tylko nie mają strony internetowej, ale nawet nie widzą potrzeby jej zakładania. Chociaż sami pewnie codziennie "surfują po sieci" i jeszcze biją się z rodziną o dostęp do "kompa" w godzinach popołudniowych, żeby "posiedzieć na fejsie". Zresztą pisałem o tym sporo już w 2009 roku w tekście "35% polskich firm nie istnieje". Stwierdziłem wtedy, że Polacy prywatnie są zapaleńcami a zawodowo odszczepieńcami, bo z Internetu korzystają wręcz maniakalnie, a w pracy się go boją jak diabeł święconej wody. O co chodzi w tym kraju? Żeby wszystko zrobić dziwnie i inaczej? Ale...
I co się stało najlepszego pomiędzy 2009 a 2011, że teraz więcej firm nie ma strony internetowej niż wtedy? Tyle pieniędzy z UE poszło na kształcenie bezrobotnych, tyle wykładów, tyle przykładów, godziny szkoleń, tysiące wszelkiej maści barcampów, dziesiątki programów radiowych i telewizyjnych, książek, postów i... jesteśmy bardziej w ciemnej dupie niż byliśmy w 2009? Ale, żeby oni nie mieli strony internetowej to by było jeszcze pół biedy. Ale to, że te firmy nie widzą sensu w jej posiadaniu to już głębszy problem.
Co więcej w ciągu lat 2009 - 2011 powstało dużo nowych firm. Teoretycznie rzecz biorąc stare, skostniałe powinny upaść. A nowe, prężne, zinformatyzowane powinny się rozwijać i zająć ich miejsce. Wtedy udział tych bez stron internetowych powinien spaść. A on znacznie wzrósł. Ja się pytam: WTF?
Czyli mamy definicję Polski B? Kraju zacofanego, niepodatnego na wszelkiej maści sugestie, trendy rynkowe, rady i zmiany. Kraju w którym ludzie robią to co robią, bo tak to robili i będą robili. Do usranej śmierci i jeden dzień dłużej.
I tego samego dnia mamy badanie, które pokazuje chyba dobrze Polskę A. Nagle, w dwa lata wyrośliśmy na potęgę w internecie mobilnym. Polacy (prywatnie fani sieci w każdej formie) robią skok ewolucyjny i w dwa lata ponad dwukrotnie rośnie ilość rodaków, którzy korzystają z sieci w najnowszej, najwygodniejszej formie. Ludzi, którzy czują potrzebę (i chcą za nią płacić) być online w każdej chwili i miejscu swojego fajnego życia.
Czy tu widać podział geograficzny? Nie. Czy zachód jest lepszy niż wschód? Czy wieś lepsza niż miasto? Nie, bo jak pokazują badania olbrzymia cześć internetu mobilnego trafia do biurek, bo nie ma innego łącza ("aż 62% Polaków używa mobilnego internetu w domu - nie ruszając się od biurka. Jest to efekt braku wystarczającego pokrycia internetem stacjonarnym i konkurencyjnymi cenami mobilnego internetu od operatorów komórkowych."). Swoją drogą to idealna sytuacja z Barei, gdzie naród w wyniku chronicznego braku normalnych rozwiązań, dzielnie sobie radzi z problemami, których nie ma gdzieś indziej i sięga po coś co nie jest temu dedykowane. To jak z popularnością komórek w Afryce, które nie służą do rozmów, tylko transferów pieniędzy. Ale dobrze, że są, zawsze to jakiś postęp.
Bycie w Polsce B to po prostu stan umysłu. To jak z tym powiedzeniem, że nie dres czyni cię dresiarzem, a mieszkanie na wsi wieśniakiem. To tylko kwestia stanu umysłu polskich przedsiębiorców.
To jest prawdziwa e-zagadka na weekend. Dlaczego tak chętnie sięgamy w życiu prywatnym po najnowsze technologie, a w zawodowym jesteśmy na etapie faksu i zamawiania rozmowy międzymiastowej.
P.S. Jedyny plus tego zamieszania to ekologia i nasz święty spokój na ulicach. Zmalało znaczenie ulotek. W zeszłym roku korzystało z nich ok. 45 proc. firm, w tym roku ten odsetek spadł do 37 proc.
Pół-prywatny pół-zawodowy blog Sebastian Mulińskiego. Zawodowo zajmuję się rozwijaniem IAI S.A., czyli producenta IAI-Shop.com oraz portalem Hip-Hop.pl. Prywatnie pasjonuję się ekonomią i poznawaniem świata. Tu ironicznie, a czasem dosadnie, będę komentował biznesową rzeczywistość.
sobota, 26 listopada 2011
sobota, 17 września 2011
Odwróćmy system i opodatkujmy starszych - podatek rosnący z wiekiem
Przerzucałem ostatnio pierwszy numer polskiego Bloomber Businessweek i trafiłem na małą wzmiankę o propozycji podatku PIT, którego stawka rośnie z wiekiem. Myślałem o tym i doszedłem do wniosku, że to całkiem genialne rozwiązanie. Skoro wszystko się zmienia, to może czas kompletnie odwrócić system podatkowy. Gdyby jakaś partia, na ostatnią chwilę, przed 9 października potrzebowała programu gospodarczego, który zapewni jej rozgłos, to służę pomocą. Przy okazji taki system niesie zupełnie inne, ciekawe konsekwencje.
Uwielbiam pomysły, które wywracają stereotypy do góry nogami i burzą utarty światopogląd. Dlatego im dłużej myślałem o idei podatku rosnącego z wiekiem, tym bardziej mi się on podobał. Dlatego jeżeli jakaś partia chciałaby program gospodarczy, napisałbym go i uderzyłbym w bardzo, ale to bardzo rewolucyjne tony i pojechał totalnie populizmem. Brzmiało by to mniej więcej tak (mój pierwszy manifest):
Pokolenie, które teraz zaczyna swoją karierę i budowanie rodzin trafiło na niezły syf w finansach publicznych zostawiony po naszych rodzicach, ciotkach, wujkach i starszych kuzynach. Nie dość, że na starcie jesteśmy zadłużeni na dziesiątki tysięcy złotych za to, że nasi rodzice świetnie się bawili za Gierka, to jeszcze genialne socjalistyczne wybory naszych rodziców i starszych kuzynów w latach dziewięćdziesiątych i początku tego wieku dołożyły nam kolejne długi. Starsi od nas imprezowali, bawili się z zasiłków, dumnie wspierali związki zawodowe, a teraz do nas mówią: "musicie za to zapłacić". Ale niby dlaczego? A ja się pytam ile za to będą musiały zapłacić nasze dzieci. Czemu rodzą się z długiem, niczym grzechem pierworodnym, dlatego, że lubiliście wydawać ich pieniądze? Oddajcie je teraz.
Mamy po 25- 30 lat i zamiast zakładać rodziny i kupować domy, martwimy się jak za 10 lat utrzymamy całą rzeszę emerytów z pokolenia naszych rodziców i do tego spłacimy rosnący dług publiczny. Nie mamy co liczyć na pomoc starszych kuzynów: oni byli niżem demograficznym i sami nie spłodzili wiele dzieci, więc pokolenie po nas, też jest wybitnie mało liczne. Jesteśmy ostatnim licznym pokoleniem i będziemy mieli na prawdę grubo przerąbane za jakieś 10 lat, kiedy będziemy ostatnim wyżem na rynku pracy.
A to nie nasza wina. Więc niech Ci, od których zależało to jak się zadłużamy zaczną płacić za swoje pomyłki. Niech zapłacą wyższe podatki, które pójdą na ich leczenie, ich emerytury (w końcu średnia wieku się wydłuża) oraz nowe drogi dla naszych dzieci. My swoje pieniądze wolimy wydawać inaczej.
Każdy chce żyć długo i szczęśliwie. Każdy chciałby podróżować jak przysłowiowy niemiecki emeryt. Ale dlaczego inni mają za to płacić? Brzmi okrutnie? Ale nie gorzej niż: chcę podróżować i żyć długo, niech inni za to zapłacą.
Żyjemy w czasach, kiedy triumfuje medycyna i socjalne społeczeństwo. Musimy coś zmienić, bo obecny system staje się niewydolny, gdyż coraz mniej pracujących musi utrzymywać coraz więcej emerytów, rencistów i ludzi z różnych innych powodów nie pracujących. Nikt nikomu nie odmawia szczęśliwego i długiego życia, ale zmiany są konieczne. Na pewno nie możemy wrócić do metod ze starożytnej Sparty, gdzie brutalnie rozprawiano się z ludźmi niezdolnymi do pracy i zapraszano ich na ostatni spacer po klifach. Nikt normalny nie zaproponuje takiego rozwiązania w XXI w. Musimy patrzeć do przodu i jasno sobie powiedzieć: jeżeli jesteś starszy, musisz płacić więcej, a jeżeli jesteś młodszy, pracować ciężej.
Dlatego koniecznie trzeba wprowadzić podatek progresywny, który będzie rósł wraz z wiekiem. Tak, żeby starsi ludzie czuli się odpowiedzialni za swoje błędy. To nie my zgotowaliśmy ten syf. Dlatego możemy teraz wszystko wywrócić do góry nogami, bo to nam przyjdzie go spłacać i sprzątać i nie można nam mówić, że będzie inaczej.
Dobra, to by było tyle populizmu i agitacji politycznej, ale teraz zobaczmy na fakty. Oto coś, co już tylko z przyzwyczajenia nazywane jest piramidą. Piramidą demograficzną Polski:
Ponieważ już chyba każdy Polak był na last minute w Egipcie (a jak nie to widział zdjęcia od swoich znajomych), to nie trzeba tłumaczyć, że piramidy mają nieco inny kształt. Na rynku pracy mamy w tej chwili dwa wyże, które jakoś trzymają nas przy życiu. Pierwszy to wyż z lat pięćdziesiątych XX w., drugi to pokolenie stanu wojennego. W ciągu 5 do 10 lat pokolenie obecnych 55-60 latków trafi na emeryturę, a na rynku pracy zostanie pokolenie stanu wojennego, które będzie musiało utrzymać:
- wielką i coraz dłużej żyjącą ilość emerytów
- swoje dzieci (będzie to mały wyż w pokoleniu które teraz się rodzi lub ma mniej niż 5 lat)
- bezrobotnych
- swoje kredyty hipoteczne (zaciągnęli je w ciągu ostatnich lat nawet na 30 - 40 lat. Jeżeli popatrzymy w tablice oczekiwanej długości życia, będą je spłacać ich dzieci)
- dług publiczny z ostatnich lat
Dramatycznie zmieni się stosunek ilości pracujących do niepracujących, który był podstawą obecnego systemu ubezpieczeń społecznych i podatków. Został on wymyślony jakieś 150 lat temu, i opierał się na takim społeczeństwie jak dziś ma Meksyk. Tam bardzo dużo ludzi, pracuje na świadczenia małej grupy emerytów. My jednak podążamy w stronę Szwecji:
Jeżeli już i tak mamy to co mamy, to nie ma sensu tkwić w starym systemie, tylko dlatego, że starsi i biedni ludzie są przecież, jak sama nazwa wskazuje, starsi i biedni i nie mogą więcej płaci. Serio, mogą, bo to od ich decyzji przy urnie, w ZUSie, u lekarza, na spotkaniu związków zawodowych i w wielu innych przypadkach to zależało. Poza tym nikt nie mówi o drastycznych podwyżkach. Mamy kilka aspektów:
1. Sam w sobie podatek dochodowy (PIT) jest małym źródłem dochodów państwa i też nie wpływa znacząco na nasz standard życia. Serio. Rzućcie okiem na swoją listę płac. Jeżeli PIT by wzrósł z 18 na 20% to nawet byście tego nie poczuli. Państwo zasadniczo też nie. Cały system podatkowy idzie w stronę podatków pośrednich, które są łatwo obliczalne i ściągalne (VAT, akcyza). Przypuszczam, że podniesienie stawki VAT do 24% i likwidacja obniżonych stawek skompensowałaby w ogóle likwidację PIT w dochodach budżetu. Dlatego, czy warto w ogóle grzebać w PIT? Chyba warto, bo obok roli czysto dochodowej podatki mają też rolę stymulującą, pokazującą pewne priorytety państwa. Weźmy za przykład ulgę internetową. Ani państwo na niej nie traci specjalnie wielkich pieniędzy, ani też nikt nie robi sobie z tego wielkich oszczędności przy dzisiejszych cenach internetu. Dlaczego zatem ona istnieje? Żeby zachęcać ludzi do korzystania z sieci. I bardzo dobrze. Z nowym systemem liczonym od wieku byłoby podobnie. Zachęcałby do zakładania rodzin i płacenia więcej, kiedy korzysta się z opieki państwa.
2. Będę używał sformułowania podatek do dochodu dosyć ogólnie, ujmując w tym, wszystko to, co jest nam potrącane od pensji w tym ZUS i ubezpieczenie zdrowotne i PFRON. Polska jest takim popieprzonym krajem, gdzie wszystko płaci się osobno. Są kraje normalne, gdzie jest jedna deklaracja, jeden przelew i państwo samo dzieli pieniądze po swoich kieszeniach. W Polsce to firmy i obywatele muszą wkładać państwu odpowiednie sumy w odpowiednie kieszenie. Dlatego, żeby nie komplikować, wejdziemy na nieco wyższy poziom ogólności.
3. Ponieważ Urząd Skarbowy to nie Vision Express, to nikt nie mówi o skali podatkowej w stylu ile masz lat, tyle procent płacisz. Pomyślcie raczej o wzroście podatków rzędu 0.5 - 1 punktu procentowego np. co dziesięć lat życia. To nie będzie stanowiło dużego obciążenia, ale będzie mobilizujące.
4. Jeżeli idziemy do ubezpieczyciela i chcemy kupić polisę na życie, to normalne jest, że mniej zapłacimy w wieku 20 lat niż 60. Tablice oczekiwanej długości życia oraz biologia są zasadniczo bezwzględne i prawdopodobieństwo, że zejdziemy lub zachorujemy rośnie z każdym rokiem naszego życia. Rośnie też stawka, jaką się płacić. Rzućcie jeszcze raz okiem na swoją listę płac. Zobaczcie ile miesięcznie płacicie na ubezpieczenie zdrowotne. To jest kilkaset złotych miesięcznie. Jeżeli nawet będę płacił te kilkaset złotych miesięcznie, to jeżeli kiedyś zachoruję na jakieś paskudztwo, to diagnoza, leczenie, operacja, a może nawet przeszczep organu, pobyt w szpitalu i rehabilitacja będzie kosztowała dużo więcej niż to co uzbieram. Tak właśnie działają ubezpieczenia i dlatego, że prawdopodobieństwo że coś takiego się zdarzy rośnie wraz z wiekiem, powinniśmy płacić więcej.
5. Oczywiście taki system podatkowy ma sens tylko przy podatku proporcjonalnym (potocznie zwanym liniowym). Przy podatku progresywny od dochodu powstałaby tak skomplikowana tabelka, że nikt by jej nie rozumiał. Podatki muszą być proste, trudne do oszukania i łatwe do ściągnięcia. Nawet kreatywność naszych rodaków nie jest tak wielka, żeby oszukiwać na wieku.
6. Żeby nie blokować, a zachęcać młodych ludzi do zakładania rodzin i utrzymywania dzieci w wieku szkolnym, kiedy większość z rodziców będzie miała około 40 lat trzeba wprowadzić możliwość rozliczania się z wszystkimi członkami rodziny. To, pomimo wzrostu stopy podatkowej, spowoduje spadek podatku bo dochód rozłoży się na wszystkich członków rodziny a nie tylko na tych zarabiających. Im więcej dzieci, tym niższy podatek - idealne rozwiązanie prorodzinne.
7. To spowoduje pierwszy ciekawy efekt: wprowadzimy bykowe, ponieważ bezdzietni kawalerowie po trzydziestce będą płacili więcej niż ich dzietni żonaci koledzy przed trzydziestką. Swoją drogą to pasjonujące, że po tylu walkach o równość i prawa kobiet nie powstał odpowiednik bykowego, wśród płci przeciwnej. Dlaczego panny po trzydziestce, nie mają też płacić? Jak by nazwać ten podatek? Za określenie "krowie" pewnie zabiłby mnie feministki. Ale co powiedzie na "mućkowe" lub "krasulkowe"?
Wprowadzenie samego bykowego nikogo specjalnie by nie ruszyło. Znam wielu kumpli dla których nawet byłby to powód do dumy. "Płacę bykowe!" brzmiałoby jak kipiące testosteronem "mam trzydzieści lat, dobrze zarabiam, jestem singlem i rwę dziewczyny". Ale wyobrażacie sobie panny po trzydziestce, które przyznają się publicznie, że płacą "krasulkowe"? Feministki by do tego nie dopuściły. W końcu to brzuch kobiety i to ona decyduje komu, co, jak, gdzie i kiedy urodzi. OK, ale jeżeli wybierasz taki styl życia, a nikt nie każe wybrać innego, to licz się z konsekwencjami. Możesz płacić więcej. To jak z akcyzą. Możemy kupić mały, miejski oszczędny samochód i żyć ekologicznie, płacąc niższą akcyzę od silnika i paliwa. Lub wielkie V8 i płacić za nasz styl życia. Czemu nie wprowadzić takiej akcyzy od stylu życia?
Samo bykowe nie rozwiąże problemu, musi być po równo. Na piramidzie ludności wyraźnie widać, że kobiet jest więcej. Jeżeli zmusimy facetów, przez podatki, do tego żeby szukali żony to będzie ingerencja państwa w wolny rynek małżeństw. Każda taka ingerencja kończy się źle. Ponieważ podkręcimy popyt (facetów), a po stronie podażowej (kobiet) nie będzie nie będzie żadnych zachęt do zaspokojenia tego zwiększonego popytu, to cena małżeństwa (tak realnie i w przenośni) wzrośnie.
Żeby system zadziałał, muszą być kary i motywacje po obu stronach piramidy. A system opisywany tutaj bardzo elegancko je wprowadza. Jednak jako jego pomysłodawca "krasulkowego" stałbym się ulubionym celem ataków wszelkiej Manify, a moje zdjęcie byłoby rozdawane na ich spotkaniach jako podpałka do grilla.
Jednak pamiętajmy, że dzieci są niesamowicie ważne dla gospodarki. To one napędzają ekonomię. Każda gospodarka z ujemny przyrostem naturalnym się w ciągu kilkudziesięciu lat zawali.
8. Drugi ciekawy efekt, wynikający z punktu 7 to ciche i eleganckie opodatkowanie kościoła. Jeżeli wyższe podatki od dochodu będą płacili samotni faceci i kobiety, uderzy to w księży i zakonnice. Postulaty opodatkowania kościoła są coraz popularniejsze, więc może bym się z tym przebił do jakiejś grupy wyborców. Byłbym wtedy pierwszym znienawidzonym przez kościół, środowiska lewackie i feministyczne na raz. Nie wiem, gdzie znalazłbym schronienie.
9. System mobilizowałby młodych do szybkiego podjęcia pracy. Nie opłacałoby się studiować do 27 roku życia, bo wtedy mielibyśmy niższe podatki tylko przez trzy lata. Jeżeli skończylibyśmy studia wcześniej, mieli fach w ręku i wzięli się do pracy np. przed 24 rokiem życia, mielibyśmy aż sześć lat niższych podatków. Tak potrzebnych przy wyjściu na swoje, kupnie domu czy założeniu rodziny. System dawałby jasny sygnał: im szybciej zaczniesz zarabiać, tym lepiej dla ciebie.
10. System mobilizowałby wszystkich do mądrych wyborów. Jeżeli miałbym 55 lat, moje dzieci byłyby już samodzielne i nie mógłbym się z nimi rozliczać, moje podatki stałby się większe. Więc moje wybory życiowe muszą być na tyle mądre, żeby nagle nie zabrakło mi pieniędzy na utrzymanie stylu życia. Jeżeli przez całe życie nie odłożyłbym odpowiednich pieniędzy, to co w tedy? Trudno. Jeżeli sytuacja gospodarcza akurat byłaby zła? Trudno, miałeś na to wpływ.
11. I wreszcie na koniec, emerytury nie mogą być opodatkowane. To nie jest dochód, to jest coś na co pracowaliśmy przez X lat odkładając kwotę Y, żeby potem dostawać Z miesięcznie. Jeżeli ZUS płaci mi emeryturę, a potem odprowadzam podatek do US to jest bez sensu, bo obywatel znów przekłada pieniądze z kieszeni do kieszeni państwa. Państwo nie ma prawa także zabrać mi emerytury, jeżeli mam 70 lat i chcę dalej pracować. Ale dochód z pracy powinien być opodatkowany proporcjonalnie do mojego wieku i prawdopodobieństwa, że w ramach tej pracy zachoruję lub ulegnę wypadkowi. Czyli wyżej.
I tak z jednego zdania, które przeczytałem w gazecie przyszedł mi do głowy prawie cały nowy system, rozpisany dokładniej niż programy gospodarcze partii politycznych. Pewnie i tak nikt tego nie wprowadzi, ale taki system, w dzisiejszym świecie odwróconej demografii miały sens. Skoro wszystko staje na głowie, może czas postawić na głowie też podatki.
Widzicie jakieś minusy? Że nie jest sprawiedliwy i dokłada starym ludziom? A jaki system jest sprawiedliwy? Progresywny, którzy karze lepiej pracujących? Czy pogłówny, którzy każdemu każe płacić tyle samo? A może liniowy, który nie wspiera młodych przez brak żadnych ulg? Każdy ma swoje wady.
I nie mówcie mi o przypadkach singli albo ludzi którzy nie mogą mieć dzieci i wtedy płaciliby więcej niż ich sąsiedzi. To są przypadki mikro, a mi chodzi o wady i wnioski w skali makro, gdzie rządzi statystyka.
Czekam na zgłoszenia się partii politycznych i w między czasie wracam do pisania o kryzysie. To była tylko taka mała intelektualna odskocznia i zabawa. Myślę, że ciekawa.
Uwielbiam pomysły, które wywracają stereotypy do góry nogami i burzą utarty światopogląd. Dlatego im dłużej myślałem o idei podatku rosnącego z wiekiem, tym bardziej mi się on podobał. Dlatego jeżeli jakaś partia chciałaby program gospodarczy, napisałbym go i uderzyłbym w bardzo, ale to bardzo rewolucyjne tony i pojechał totalnie populizmem. Brzmiało by to mniej więcej tak (mój pierwszy manifest):
Pokolenie, które teraz zaczyna swoją karierę i budowanie rodzin trafiło na niezły syf w finansach publicznych zostawiony po naszych rodzicach, ciotkach, wujkach i starszych kuzynach. Nie dość, że na starcie jesteśmy zadłużeni na dziesiątki tysięcy złotych za to, że nasi rodzice świetnie się bawili za Gierka, to jeszcze genialne socjalistyczne wybory naszych rodziców i starszych kuzynów w latach dziewięćdziesiątych i początku tego wieku dołożyły nam kolejne długi. Starsi od nas imprezowali, bawili się z zasiłków, dumnie wspierali związki zawodowe, a teraz do nas mówią: "musicie za to zapłacić". Ale niby dlaczego? A ja się pytam ile za to będą musiały zapłacić nasze dzieci. Czemu rodzą się z długiem, niczym grzechem pierworodnym, dlatego, że lubiliście wydawać ich pieniądze? Oddajcie je teraz.
Mamy po 25- 30 lat i zamiast zakładać rodziny i kupować domy, martwimy się jak za 10 lat utrzymamy całą rzeszę emerytów z pokolenia naszych rodziców i do tego spłacimy rosnący dług publiczny. Nie mamy co liczyć na pomoc starszych kuzynów: oni byli niżem demograficznym i sami nie spłodzili wiele dzieci, więc pokolenie po nas, też jest wybitnie mało liczne. Jesteśmy ostatnim licznym pokoleniem i będziemy mieli na prawdę grubo przerąbane za jakieś 10 lat, kiedy będziemy ostatnim wyżem na rynku pracy.
A to nie nasza wina. Więc niech Ci, od których zależało to jak się zadłużamy zaczną płacić za swoje pomyłki. Niech zapłacą wyższe podatki, które pójdą na ich leczenie, ich emerytury (w końcu średnia wieku się wydłuża) oraz nowe drogi dla naszych dzieci. My swoje pieniądze wolimy wydawać inaczej.
Każdy chce żyć długo i szczęśliwie. Każdy chciałby podróżować jak przysłowiowy niemiecki emeryt. Ale dlaczego inni mają za to płacić? Brzmi okrutnie? Ale nie gorzej niż: chcę podróżować i żyć długo, niech inni za to zapłacą.
Żyjemy w czasach, kiedy triumfuje medycyna i socjalne społeczeństwo. Musimy coś zmienić, bo obecny system staje się niewydolny, gdyż coraz mniej pracujących musi utrzymywać coraz więcej emerytów, rencistów i ludzi z różnych innych powodów nie pracujących. Nikt nikomu nie odmawia szczęśliwego i długiego życia, ale zmiany są konieczne. Na pewno nie możemy wrócić do metod ze starożytnej Sparty, gdzie brutalnie rozprawiano się z ludźmi niezdolnymi do pracy i zapraszano ich na ostatni spacer po klifach. Nikt normalny nie zaproponuje takiego rozwiązania w XXI w. Musimy patrzeć do przodu i jasno sobie powiedzieć: jeżeli jesteś starszy, musisz płacić więcej, a jeżeli jesteś młodszy, pracować ciężej.
Dlatego koniecznie trzeba wprowadzić podatek progresywny, który będzie rósł wraz z wiekiem. Tak, żeby starsi ludzie czuli się odpowiedzialni za swoje błędy. To nie my zgotowaliśmy ten syf. Dlatego możemy teraz wszystko wywrócić do góry nogami, bo to nam przyjdzie go spłacać i sprzątać i nie można nam mówić, że będzie inaczej.
Dobra, to by było tyle populizmu i agitacji politycznej, ale teraz zobaczmy na fakty. Oto coś, co już tylko z przyzwyczajenia nazywane jest piramidą. Piramidą demograficzną Polski:
Ponieważ już chyba każdy Polak był na last minute w Egipcie (a jak nie to widział zdjęcia od swoich znajomych), to nie trzeba tłumaczyć, że piramidy mają nieco inny kształt. Na rynku pracy mamy w tej chwili dwa wyże, które jakoś trzymają nas przy życiu. Pierwszy to wyż z lat pięćdziesiątych XX w., drugi to pokolenie stanu wojennego. W ciągu 5 do 10 lat pokolenie obecnych 55-60 latków trafi na emeryturę, a na rynku pracy zostanie pokolenie stanu wojennego, które będzie musiało utrzymać:
- wielką i coraz dłużej żyjącą ilość emerytów
- swoje dzieci (będzie to mały wyż w pokoleniu które teraz się rodzi lub ma mniej niż 5 lat)
- bezrobotnych
- swoje kredyty hipoteczne (zaciągnęli je w ciągu ostatnich lat nawet na 30 - 40 lat. Jeżeli popatrzymy w tablice oczekiwanej długości życia, będą je spłacać ich dzieci)
- dług publiczny z ostatnich lat
Dramatycznie zmieni się stosunek ilości pracujących do niepracujących, który był podstawą obecnego systemu ubezpieczeń społecznych i podatków. Został on wymyślony jakieś 150 lat temu, i opierał się na takim społeczeństwie jak dziś ma Meksyk. Tam bardzo dużo ludzi, pracuje na świadczenia małej grupy emerytów. My jednak podążamy w stronę Szwecji:
Jeżeli już i tak mamy to co mamy, to nie ma sensu tkwić w starym systemie, tylko dlatego, że starsi i biedni ludzie są przecież, jak sama nazwa wskazuje, starsi i biedni i nie mogą więcej płaci. Serio, mogą, bo to od ich decyzji przy urnie, w ZUSie, u lekarza, na spotkaniu związków zawodowych i w wielu innych przypadkach to zależało. Poza tym nikt nie mówi o drastycznych podwyżkach. Mamy kilka aspektów:
1. Sam w sobie podatek dochodowy (PIT) jest małym źródłem dochodów państwa i też nie wpływa znacząco na nasz standard życia. Serio. Rzućcie okiem na swoją listę płac. Jeżeli PIT by wzrósł z 18 na 20% to nawet byście tego nie poczuli. Państwo zasadniczo też nie. Cały system podatkowy idzie w stronę podatków pośrednich, które są łatwo obliczalne i ściągalne (VAT, akcyza). Przypuszczam, że podniesienie stawki VAT do 24% i likwidacja obniżonych stawek skompensowałaby w ogóle likwidację PIT w dochodach budżetu. Dlatego, czy warto w ogóle grzebać w PIT? Chyba warto, bo obok roli czysto dochodowej podatki mają też rolę stymulującą, pokazującą pewne priorytety państwa. Weźmy za przykład ulgę internetową. Ani państwo na niej nie traci specjalnie wielkich pieniędzy, ani też nikt nie robi sobie z tego wielkich oszczędności przy dzisiejszych cenach internetu. Dlaczego zatem ona istnieje? Żeby zachęcać ludzi do korzystania z sieci. I bardzo dobrze. Z nowym systemem liczonym od wieku byłoby podobnie. Zachęcałby do zakładania rodzin i płacenia więcej, kiedy korzysta się z opieki państwa.
2. Będę używał sformułowania podatek do dochodu dosyć ogólnie, ujmując w tym, wszystko to, co jest nam potrącane od pensji w tym ZUS i ubezpieczenie zdrowotne i PFRON. Polska jest takim popieprzonym krajem, gdzie wszystko płaci się osobno. Są kraje normalne, gdzie jest jedna deklaracja, jeden przelew i państwo samo dzieli pieniądze po swoich kieszeniach. W Polsce to firmy i obywatele muszą wkładać państwu odpowiednie sumy w odpowiednie kieszenie. Dlatego, żeby nie komplikować, wejdziemy na nieco wyższy poziom ogólności.
3. Ponieważ Urząd Skarbowy to nie Vision Express, to nikt nie mówi o skali podatkowej w stylu ile masz lat, tyle procent płacisz. Pomyślcie raczej o wzroście podatków rzędu 0.5 - 1 punktu procentowego np. co dziesięć lat życia. To nie będzie stanowiło dużego obciążenia, ale będzie mobilizujące.
4. Jeżeli idziemy do ubezpieczyciela i chcemy kupić polisę na życie, to normalne jest, że mniej zapłacimy w wieku 20 lat niż 60. Tablice oczekiwanej długości życia oraz biologia są zasadniczo bezwzględne i prawdopodobieństwo, że zejdziemy lub zachorujemy rośnie z każdym rokiem naszego życia. Rośnie też stawka, jaką się płacić. Rzućcie jeszcze raz okiem na swoją listę płac. Zobaczcie ile miesięcznie płacicie na ubezpieczenie zdrowotne. To jest kilkaset złotych miesięcznie. Jeżeli nawet będę płacił te kilkaset złotych miesięcznie, to jeżeli kiedyś zachoruję na jakieś paskudztwo, to diagnoza, leczenie, operacja, a może nawet przeszczep organu, pobyt w szpitalu i rehabilitacja będzie kosztowała dużo więcej niż to co uzbieram. Tak właśnie działają ubezpieczenia i dlatego, że prawdopodobieństwo że coś takiego się zdarzy rośnie wraz z wiekiem, powinniśmy płacić więcej.
5. Oczywiście taki system podatkowy ma sens tylko przy podatku proporcjonalnym (potocznie zwanym liniowym). Przy podatku progresywny od dochodu powstałaby tak skomplikowana tabelka, że nikt by jej nie rozumiał. Podatki muszą być proste, trudne do oszukania i łatwe do ściągnięcia. Nawet kreatywność naszych rodaków nie jest tak wielka, żeby oszukiwać na wieku.
6. Żeby nie blokować, a zachęcać młodych ludzi do zakładania rodzin i utrzymywania dzieci w wieku szkolnym, kiedy większość z rodziców będzie miała około 40 lat trzeba wprowadzić możliwość rozliczania się z wszystkimi członkami rodziny. To, pomimo wzrostu stopy podatkowej, spowoduje spadek podatku bo dochód rozłoży się na wszystkich członków rodziny a nie tylko na tych zarabiających. Im więcej dzieci, tym niższy podatek - idealne rozwiązanie prorodzinne.
7. To spowoduje pierwszy ciekawy efekt: wprowadzimy bykowe, ponieważ bezdzietni kawalerowie po trzydziestce będą płacili więcej niż ich dzietni żonaci koledzy przed trzydziestką. Swoją drogą to pasjonujące, że po tylu walkach o równość i prawa kobiet nie powstał odpowiednik bykowego, wśród płci przeciwnej. Dlaczego panny po trzydziestce, nie mają też płacić? Jak by nazwać ten podatek? Za określenie "krowie" pewnie zabiłby mnie feministki. Ale co powiedzie na "mućkowe" lub "krasulkowe"?
Wprowadzenie samego bykowego nikogo specjalnie by nie ruszyło. Znam wielu kumpli dla których nawet byłby to powód do dumy. "Płacę bykowe!" brzmiałoby jak kipiące testosteronem "mam trzydzieści lat, dobrze zarabiam, jestem singlem i rwę dziewczyny". Ale wyobrażacie sobie panny po trzydziestce, które przyznają się publicznie, że płacą "krasulkowe"? Feministki by do tego nie dopuściły. W końcu to brzuch kobiety i to ona decyduje komu, co, jak, gdzie i kiedy urodzi. OK, ale jeżeli wybierasz taki styl życia, a nikt nie każe wybrać innego, to licz się z konsekwencjami. Możesz płacić więcej. To jak z akcyzą. Możemy kupić mały, miejski oszczędny samochód i żyć ekologicznie, płacąc niższą akcyzę od silnika i paliwa. Lub wielkie V8 i płacić za nasz styl życia. Czemu nie wprowadzić takiej akcyzy od stylu życia?
Samo bykowe nie rozwiąże problemu, musi być po równo. Na piramidzie ludności wyraźnie widać, że kobiet jest więcej. Jeżeli zmusimy facetów, przez podatki, do tego żeby szukali żony to będzie ingerencja państwa w wolny rynek małżeństw. Każda taka ingerencja kończy się źle. Ponieważ podkręcimy popyt (facetów), a po stronie podażowej (kobiet) nie będzie nie będzie żadnych zachęt do zaspokojenia tego zwiększonego popytu, to cena małżeństwa (tak realnie i w przenośni) wzrośnie.
Żeby system zadziałał, muszą być kary i motywacje po obu stronach piramidy. A system opisywany tutaj bardzo elegancko je wprowadza. Jednak jako jego pomysłodawca "krasulkowego" stałbym się ulubionym celem ataków wszelkiej Manify, a moje zdjęcie byłoby rozdawane na ich spotkaniach jako podpałka do grilla.
Jednak pamiętajmy, że dzieci są niesamowicie ważne dla gospodarki. To one napędzają ekonomię. Każda gospodarka z ujemny przyrostem naturalnym się w ciągu kilkudziesięciu lat zawali.
8. Drugi ciekawy efekt, wynikający z punktu 7 to ciche i eleganckie opodatkowanie kościoła. Jeżeli wyższe podatki od dochodu będą płacili samotni faceci i kobiety, uderzy to w księży i zakonnice. Postulaty opodatkowania kościoła są coraz popularniejsze, więc może bym się z tym przebił do jakiejś grupy wyborców. Byłbym wtedy pierwszym znienawidzonym przez kościół, środowiska lewackie i feministyczne na raz. Nie wiem, gdzie znalazłbym schronienie.
9. System mobilizowałby młodych do szybkiego podjęcia pracy. Nie opłacałoby się studiować do 27 roku życia, bo wtedy mielibyśmy niższe podatki tylko przez trzy lata. Jeżeli skończylibyśmy studia wcześniej, mieli fach w ręku i wzięli się do pracy np. przed 24 rokiem życia, mielibyśmy aż sześć lat niższych podatków. Tak potrzebnych przy wyjściu na swoje, kupnie domu czy założeniu rodziny. System dawałby jasny sygnał: im szybciej zaczniesz zarabiać, tym lepiej dla ciebie.
10. System mobilizowałby wszystkich do mądrych wyborów. Jeżeli miałbym 55 lat, moje dzieci byłyby już samodzielne i nie mógłbym się z nimi rozliczać, moje podatki stałby się większe. Więc moje wybory życiowe muszą być na tyle mądre, żeby nagle nie zabrakło mi pieniędzy na utrzymanie stylu życia. Jeżeli przez całe życie nie odłożyłbym odpowiednich pieniędzy, to co w tedy? Trudno. Jeżeli sytuacja gospodarcza akurat byłaby zła? Trudno, miałeś na to wpływ.
11. I wreszcie na koniec, emerytury nie mogą być opodatkowane. To nie jest dochód, to jest coś na co pracowaliśmy przez X lat odkładając kwotę Y, żeby potem dostawać Z miesięcznie. Jeżeli ZUS płaci mi emeryturę, a potem odprowadzam podatek do US to jest bez sensu, bo obywatel znów przekłada pieniądze z kieszeni do kieszeni państwa. Państwo nie ma prawa także zabrać mi emerytury, jeżeli mam 70 lat i chcę dalej pracować. Ale dochód z pracy powinien być opodatkowany proporcjonalnie do mojego wieku i prawdopodobieństwa, że w ramach tej pracy zachoruję lub ulegnę wypadkowi. Czyli wyżej.
I tak z jednego zdania, które przeczytałem w gazecie przyszedł mi do głowy prawie cały nowy system, rozpisany dokładniej niż programy gospodarcze partii politycznych. Pewnie i tak nikt tego nie wprowadzi, ale taki system, w dzisiejszym świecie odwróconej demografii miały sens. Skoro wszystko staje na głowie, może czas postawić na głowie też podatki.
Widzicie jakieś minusy? Że nie jest sprawiedliwy i dokłada starym ludziom? A jaki system jest sprawiedliwy? Progresywny, którzy karze lepiej pracujących? Czy pogłówny, którzy każdemu każe płacić tyle samo? A może liniowy, który nie wspiera młodych przez brak żadnych ulg? Każdy ma swoje wady.
I nie mówcie mi o przypadkach singli albo ludzi którzy nie mogą mieć dzieci i wtedy płaciliby więcej niż ich sąsiedzi. To są przypadki mikro, a mi chodzi o wady i wnioski w skali makro, gdzie rządzi statystyka.
Czekam na zgłoszenia się partii politycznych i w między czasie wracam do pisania o kryzysie. To była tylko taka mała intelektualna odskocznia i zabawa. Myślę, że ciekawa.
niedziela, 4 września 2011
Anatomia kryzysu cz. 3 - w nałogu długu.
Problem kryzysów nie jest to, że występują, to jest normalne. Problemem są nimi nieudolni politycy i populiści, którzy próbują z nimi walczyć. W efekcie powielają oni działania, które kiedyś może przyniosły zamierzony skutek, nie do końca rozumiejąc co, jak i dlaczego się dzieje. Dzięki temu, mamy rosnący dług publiczny i tysiące, jeżeli nie miliony, młodych ludzi bez pracy. Ale zaraz, czy to właśnie nie Ci młodzi bez pracy mają spłacić dług, który w każdej minucie zaciągamy?
Zadłużenie kraju masakrycznie wpływa na bezrobocie. Wszyscy wiemy, że w tej chwili najbardziej zadłużone są Hiszpania i Grecja. I tam też jest największe bezrobocie młodych ludzi. Jak duże? Pracy nie ma ponad 45 procent młodych Hiszpanów i 38 procent młodych Greków. Za co więc żyją młodzi południowcy? Czy w wyniku ewolucji, w ich skórze pojawił się chlorofil i korzystając z południowego słońca odżywiają się jak rośliny?
Spirala zadłużenia i bezrobocia jest mordercza dla gospodarki. Zadłużenie jest dobre, jeżeli pieniądze wydawane są na inwestycje. Jeżeli w Polsce budujemy nową infrastrukturę, to po to, by zarabiała i zwracała się w przyszłości. Jeżeli wydajemy pieniądze z długu na bieżące wydatki (zasiłki, budżetówka), przejadamy zwyczajnie jutrzejsze przychody. Jeżeli za "jutro" umownie przyjmiemy okres czterech lat, przeciętnej kadencji rządzących, tak naprawdę przerzucamy problem na następną kadencję.
Rzućcie okiem na wykresy. Ewidentnie widać, że w najbardziej zadłużonych krajach Europy, inwestycje stoją w miejscu lub wręcz maleją. Co więcej, w wyniku kryzysu spadł PKB, a mimo to udział procentowy inwestycji w PKB jest mniejszy. Czyli PKB nie jest nakręcany przez inwestycje, tylko przez konsumpcję bieżącą.
W tym samym czasie dramatycznie wzrósł dług publiczny. Na razie wszyscy przeżywamy sytuację Hiszpanii i Włoch. Ale co powiecie na perspektywę upadku Belgii? Kraj od dawane jest bez rządu, od wielu lat ma olbrzymie zadłużenie i w wyniku minimalnego zawirowania, spadku eksportu lub skoku cen obligacji może szybko podzielić los południowych kolegów. Tym bardziej, że nasilą się tam tendencje separatystyczne i antyimigracyjne.
A PKB od pięciu lat stoi praktycznie na tym samym poziomie:
Od 2007 roku, pomimo olbrzymiego wzrostu zadłużenia, inwestycje spadły a PKB liczone jako siła nabywcza praktycznie stoi w miejscu. Czy to jest jakaś zupełnie nowa sytuacja w ekonomi? Ile razy słyszeliście że trakcie tego kryzysu dzieją się rzeczy z którymi nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, że nie ma recept na rozwiązanie tego problemu, że nikt nie wie co się wydarzy. To ja się pytam: gdzie ci wszyscy ludzie byli na pierwszym roku makroekonomii. To niesamowite, bo wszystkie symptomy pokazują na klasyczny efekt wypychania, który jest świetnie i prosto opisany na wikipedii:
"Efekt wypychania pojawia się, gdy powodem początkowej zmiany wielkości produkcji jest wzrost wydatków państwa. Dochodzi wtedy do wzrostu popytu na pieniądz oraz wzrostu stopy procentowej, a tym samym do ograniczenia popytu inwestycyjnego i konsumpcyjnego sektora prywatnego. Wypieranie to inaczej zastąpienie inwestycji prywatnych wydatkami państwa.
Wypieranie finansowe związane jest ze wzrostem stopy procentowej w wyniku niepieniężnego finansowania wydatków państwa, natomiast wypieranie realne może być spowodowane np. zastąpieniem konsumpcji prywatnej konsumpcją państwa lub hamującym wpływem potencjalnej rosnącej niepewności, będącej rezultatem zwiększonych wydatków państwa.
G↑ → Y↑ → R↑ → (C+I)↓ → Y↓
G - wydatki państwa Y - produkcja R - oprocentowanie C - wydatki konsumpcyjne I - wydatki inwestycyjne"
Jak to zadziałało?
1. Po kryzysie w 2008 roku, spadło PKB i wzrosło bezrobocie. Drogi i trudno dostępny kredyt zahamował wiele inwestycji (zatrzymano kredyty obrotowe dla firm), szczególnie developerów. To spowodowało racjonalizację kosztów (nie zatrudniano nowych, młodych pracowników, skupiano się na redukcji i utrzymaniu miejsc pracy już efektywnych, przez utrzymanie doświadczonych pracowników) i starano się po prostu przetrwać. Efekt, choć jak mawiał klasyk to jest oczywista oczywistość, mamy na wykresie poniżej:
2. Rządy państw podjęły szereg nieskutecznych sposobów walki z tą sytuacją. Wszystkie powodowały wzrost wydatków publicznych
- młodzi byli zachęcani do dłuższego studiowania, zostawali na uczelniach na kolejne lata bo i tak nie widzieli szans na pracę po ukończeniu studiów. Swoją drogą studia też kosztują.
- zaraz po studiach trafiali na bezrobocie. Działo się to w najgorszej sytuacji: każdy rok bez doświadczenia zmniejsza ich szanse na pracę. Co więcej młodzi teraz nie zarabiają, a na poczet ich dochodów z następnych lat, teraz się zadłużamy, żeby wypłacić im zasiłki
- drogi kredyt i brak pracy praktycznie uniemożliwił kupowanie nieruchomości. Co doprowadziło, jak zwykle zresztą kończy się kryzys na rynku nieruchomości, do zatrzymania kilku innych gałęzi gospodarki
- polityka imigracyjna i utrzymywanie wielu imigrantów na socjalu (o pozytywnych aspektach imigracji jeszcze napiszę), jest tylko pieprzem który zaostrza smak tego całego bigosu
- każdy kolejny zasiłek, pomoc, wypłata z budżetu to wzrost długu, co podnosi koszty obsługi już wysokiego długu, co powoduje jeszcze większe problemy i dodatkowo nakręca spiralę problemów. Niestety nie można podnieść podatków, bo to dodatkowo zatrzyma gospodarkę, a presja społeczna i mediów jest olbrzymia. W tym kontekście nasza podwyżka VAT byłą naprawdę całkiem mądra.
- dodatkowo inflacja, o której sporo pisałem poprzednim razem, potęgowała poczucie biedy i wzmagała nacisk na rządy do działania. Działaniami rządów było wypłacać jeszcze więcej pieniędzy. Z długu. Inflacja dosłownie niszczyła budżety rodzinne oraz państwowe.
Kiedyś mechanizm pompowania pieniędzy w gospodarkę zadziałał. Wszyscy pamiętają historię wychodzenia z Wielkiego Kryzysu i zasługi w tej kwestii Johna Maynarda Keynesa. Problem w tym, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, wszystko się zmienia, a w ekonomii wszystko zależy od zaskoczenia i innowacyjności.
Jeżeli rynki były przygotowane na taką, nazwijmy rzecz po imieniu, socjalistyczną wersję wychodzenia z kryzysu, to wiedziały, że po 2008 roku rządy zaczną na potęgę pompować pieniądze w gospodarkę. Wiedziały zatem, że będzie drukowanie dolarów (co więcej, teraz w 2011 roku nadal tego oczekują) i drukowanie obligacji w Europie. Inwestorzy wiedzieli, że przyjdzie dzień kiedy to oni zaczną dyktować ceny kredytu. Wiedzieli, że opłaca się grać na bankructwo krajów, bo będą potrzebowały pieniędzy na obsługę bieżącą swojego kraju a instytucje międzynarodowe zapłacą każdą cenę, żeby uniknąć bankructw. Rządy sięgnęły po najprostsze środki i przegrały sromotnie. Mają olbrzymie długi, dodatkowo bardzo wysoko oprocentowane, które nie mogą być spłacone, bo ludzie nie mają pracy. Tak się kończy kiedy politycy, twierdzą, że wiedzą jak ma wyglądać gospodarka i jak ją uzdrowić.
I tak, po drukowaniu dolarów, co spowodowało inflację, doszliśmy do problemów z PKB, zadłużeniem i bezrobociem. Następnym razem skupimy się bardziej na demografii, bo ona jest zawsze kluczowa dla makroekonomii, a rządy europejskie, kultywując lekki i miły tryb życia, zapomniały, że najlepszym funduszem emerytalnym są zdrowe i bogate dzieci. Zdrowe pewnie będą, ale z jak wielkim długiem urodzą się dzieci, pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków? Ile lat będzie potrzebowało to pokolenie, żeby zarobić choćby na spłatę kredytu swoich dziadków i bieżące emerytury swoich rodziców?
Jednak koniecznie zwróćcie uwagę na niesamowite połączenie wielu procesów ekonomicznych. Czy można powiedzieć, że bezrobocie w Europie, zamieszki w Egipcie mają to samo źródło? Otóż można. Czy można powiedzieć, że upadek Grecji i głód w Afryce, spowodowane są przez tę samą siłę? Można.
Nie chcę jednak siać defetyzmu do końca. Bo można wyjść z kryzysu silniejszym. Zrobiły to szczególnie Niemcy i Austria. Nieźle rozwija się Szwecja. Te kraje, zadłużenie przełożyły na inwestycje. Teraz mają się bardzo dobrze:
Niemcy całkiem wymiatają. Specjalnie do grona tych krajów dorzuciłem Finlandię. Zobaczcie na spadek inwestycji i wzrost bezrobocia. Jeszcze parę lat temu politycy zachwycali się tym, że będą budowali nam drugą Finlandię i znajdą wśród polskich firm drugą Nokię. Czy dziś ktoś z Was chciałby mieć taką sytuację?
To czego naprawdę potrzebujemy, to dalsza mądra polityka Merkel w Niemczech. To na nią Polacy powinni głosować w październiku.
Wszystkie wykresy z niezastąpionego serwisu http://www.indexmundi.com
Zadłużenie kraju masakrycznie wpływa na bezrobocie. Wszyscy wiemy, że w tej chwili najbardziej zadłużone są Hiszpania i Grecja. I tam też jest największe bezrobocie młodych ludzi. Jak duże? Pracy nie ma ponad 45 procent młodych Hiszpanów i 38 procent młodych Greków. Za co więc żyją młodzi południowcy? Czy w wyniku ewolucji, w ich skórze pojawił się chlorofil i korzystając z południowego słońca odżywiają się jak rośliny?
Spirala zadłużenia i bezrobocia jest mordercza dla gospodarki. Zadłużenie jest dobre, jeżeli pieniądze wydawane są na inwestycje. Jeżeli w Polsce budujemy nową infrastrukturę, to po to, by zarabiała i zwracała się w przyszłości. Jeżeli wydajemy pieniądze z długu na bieżące wydatki (zasiłki, budżetówka), przejadamy zwyczajnie jutrzejsze przychody. Jeżeli za "jutro" umownie przyjmiemy okres czterech lat, przeciętnej kadencji rządzących, tak naprawdę przerzucamy problem na następną kadencję.
Rzućcie okiem na wykresy. Ewidentnie widać, że w najbardziej zadłużonych krajach Europy, inwestycje stoją w miejscu lub wręcz maleją. Co więcej, w wyniku kryzysu spadł PKB, a mimo to udział procentowy inwestycji w PKB jest mniejszy. Czyli PKB nie jest nakręcany przez inwestycje, tylko przez konsumpcję bieżącą.
W tym samym czasie dramatycznie wzrósł dług publiczny. Na razie wszyscy przeżywamy sytuację Hiszpanii i Włoch. Ale co powiecie na perspektywę upadku Belgii? Kraj od dawane jest bez rządu, od wielu lat ma olbrzymie zadłużenie i w wyniku minimalnego zawirowania, spadku eksportu lub skoku cen obligacji może szybko podzielić los południowych kolegów. Tym bardziej, że nasilą się tam tendencje separatystyczne i antyimigracyjne.
A PKB od pięciu lat stoi praktycznie na tym samym poziomie:
Od 2007 roku, pomimo olbrzymiego wzrostu zadłużenia, inwestycje spadły a PKB liczone jako siła nabywcza praktycznie stoi w miejscu. Czy to jest jakaś zupełnie nowa sytuacja w ekonomi? Ile razy słyszeliście że trakcie tego kryzysu dzieją się rzeczy z którymi nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, że nie ma recept na rozwiązanie tego problemu, że nikt nie wie co się wydarzy. To ja się pytam: gdzie ci wszyscy ludzie byli na pierwszym roku makroekonomii. To niesamowite, bo wszystkie symptomy pokazują na klasyczny efekt wypychania, który jest świetnie i prosto opisany na wikipedii:
"Efekt wypychania pojawia się, gdy powodem początkowej zmiany wielkości produkcji jest wzrost wydatków państwa. Dochodzi wtedy do wzrostu popytu na pieniądz oraz wzrostu stopy procentowej, a tym samym do ograniczenia popytu inwestycyjnego i konsumpcyjnego sektora prywatnego. Wypieranie to inaczej zastąpienie inwestycji prywatnych wydatkami państwa.
Wypieranie finansowe związane jest ze wzrostem stopy procentowej w wyniku niepieniężnego finansowania wydatków państwa, natomiast wypieranie realne może być spowodowane np. zastąpieniem konsumpcji prywatnej konsumpcją państwa lub hamującym wpływem potencjalnej rosnącej niepewności, będącej rezultatem zwiększonych wydatków państwa.
G↑ → Y↑ → R↑ → (C+I)↓ → Y↓
G - wydatki państwa Y - produkcja R - oprocentowanie C - wydatki konsumpcyjne I - wydatki inwestycyjne"
Jak to zadziałało?
1. Po kryzysie w 2008 roku, spadło PKB i wzrosło bezrobocie. Drogi i trudno dostępny kredyt zahamował wiele inwestycji (zatrzymano kredyty obrotowe dla firm), szczególnie developerów. To spowodowało racjonalizację kosztów (nie zatrudniano nowych, młodych pracowników, skupiano się na redukcji i utrzymaniu miejsc pracy już efektywnych, przez utrzymanie doświadczonych pracowników) i starano się po prostu przetrwać. Efekt, choć jak mawiał klasyk to jest oczywista oczywistość, mamy na wykresie poniżej:
2. Rządy państw podjęły szereg nieskutecznych sposobów walki z tą sytuacją. Wszystkie powodowały wzrost wydatków publicznych
- młodzi byli zachęcani do dłuższego studiowania, zostawali na uczelniach na kolejne lata bo i tak nie widzieli szans na pracę po ukończeniu studiów. Swoją drogą studia też kosztują.
- zaraz po studiach trafiali na bezrobocie. Działo się to w najgorszej sytuacji: każdy rok bez doświadczenia zmniejsza ich szanse na pracę. Co więcej młodzi teraz nie zarabiają, a na poczet ich dochodów z następnych lat, teraz się zadłużamy, żeby wypłacić im zasiłki
- drogi kredyt i brak pracy praktycznie uniemożliwił kupowanie nieruchomości. Co doprowadziło, jak zwykle zresztą kończy się kryzys na rynku nieruchomości, do zatrzymania kilku innych gałęzi gospodarki
- polityka imigracyjna i utrzymywanie wielu imigrantów na socjalu (o pozytywnych aspektach imigracji jeszcze napiszę), jest tylko pieprzem który zaostrza smak tego całego bigosu
- każdy kolejny zasiłek, pomoc, wypłata z budżetu to wzrost długu, co podnosi koszty obsługi już wysokiego długu, co powoduje jeszcze większe problemy i dodatkowo nakręca spiralę problemów. Niestety nie można podnieść podatków, bo to dodatkowo zatrzyma gospodarkę, a presja społeczna i mediów jest olbrzymia. W tym kontekście nasza podwyżka VAT byłą naprawdę całkiem mądra.
- dodatkowo inflacja, o której sporo pisałem poprzednim razem, potęgowała poczucie biedy i wzmagała nacisk na rządy do działania. Działaniami rządów było wypłacać jeszcze więcej pieniędzy. Z długu. Inflacja dosłownie niszczyła budżety rodzinne oraz państwowe.
Kiedyś mechanizm pompowania pieniędzy w gospodarkę zadziałał. Wszyscy pamiętają historię wychodzenia z Wielkiego Kryzysu i zasługi w tej kwestii Johna Maynarda Keynesa. Problem w tym, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, wszystko się zmienia, a w ekonomii wszystko zależy od zaskoczenia i innowacyjności.
Jeżeli rynki były przygotowane na taką, nazwijmy rzecz po imieniu, socjalistyczną wersję wychodzenia z kryzysu, to wiedziały, że po 2008 roku rządy zaczną na potęgę pompować pieniądze w gospodarkę. Wiedziały zatem, że będzie drukowanie dolarów (co więcej, teraz w 2011 roku nadal tego oczekują) i drukowanie obligacji w Europie. Inwestorzy wiedzieli, że przyjdzie dzień kiedy to oni zaczną dyktować ceny kredytu. Wiedzieli, że opłaca się grać na bankructwo krajów, bo będą potrzebowały pieniędzy na obsługę bieżącą swojego kraju a instytucje międzynarodowe zapłacą każdą cenę, żeby uniknąć bankructw. Rządy sięgnęły po najprostsze środki i przegrały sromotnie. Mają olbrzymie długi, dodatkowo bardzo wysoko oprocentowane, które nie mogą być spłacone, bo ludzie nie mają pracy. Tak się kończy kiedy politycy, twierdzą, że wiedzą jak ma wyglądać gospodarka i jak ją uzdrowić.
I tak, po drukowaniu dolarów, co spowodowało inflację, doszliśmy do problemów z PKB, zadłużeniem i bezrobociem. Następnym razem skupimy się bardziej na demografii, bo ona jest zawsze kluczowa dla makroekonomii, a rządy europejskie, kultywując lekki i miły tryb życia, zapomniały, że najlepszym funduszem emerytalnym są zdrowe i bogate dzieci. Zdrowe pewnie będą, ale z jak wielkim długiem urodzą się dzieci, pokolenia dzisiejszych dwudziestolatków? Ile lat będzie potrzebowało to pokolenie, żeby zarobić choćby na spłatę kredytu swoich dziadków i bieżące emerytury swoich rodziców?
Jednak koniecznie zwróćcie uwagę na niesamowite połączenie wielu procesów ekonomicznych. Czy można powiedzieć, że bezrobocie w Europie, zamieszki w Egipcie mają to samo źródło? Otóż można. Czy można powiedzieć, że upadek Grecji i głód w Afryce, spowodowane są przez tę samą siłę? Można.
Nie chcę jednak siać defetyzmu do końca. Bo można wyjść z kryzysu silniejszym. Zrobiły to szczególnie Niemcy i Austria. Nieźle rozwija się Szwecja. Te kraje, zadłużenie przełożyły na inwestycje. Teraz mają się bardzo dobrze:
Niemcy całkiem wymiatają. Specjalnie do grona tych krajów dorzuciłem Finlandię. Zobaczcie na spadek inwestycji i wzrost bezrobocia. Jeszcze parę lat temu politycy zachwycali się tym, że będą budowali nam drugą Finlandię i znajdą wśród polskich firm drugą Nokię. Czy dziś ktoś z Was chciałby mieć taką sytuację?
To czego naprawdę potrzebujemy, to dalsza mądra polityka Merkel w Niemczech. To na nią Polacy powinni głosować w październiku.
Wszystkie wykresy z niezastąpionego serwisu http://www.indexmundi.com
Efekt wypychania przez Facebooka
linki
http://www.internetstandard.pl/news/374502/Jak.firmy.radza.sobie.na.Facebooku.html
http://www.epr.pl/najpopularniejsze-profile-mediowe-na-facebooku,social-media,27228,1.html
http://www.socialpress.pl/2011/08/facebook-stacje-radiowe-i-prasa-angazuja-najbardziej/
http://media2.pl/internet/74586-najpopularniejsze-profile-mediowe-na-facebooku.html
http://najbardziej.com/web-soft/20-profili-na-facebooku-z-najwieksza-iloscia-lajkow/
http://img692.imageshack.us/img692/4417/047qn.jpg
http://pobierzplik.pl/do-poczytania/nasza-klasa-na-rozdrozu
tezy
- firmy, ktore nawet nie wspolpracuja z fb musza dzialac jak fb, szczegolnie po katem pisania postow
- czy musisz wspolpracowac z FB? Czy to koniec Social MEdia, które budują społeczności wokół serwisu, a po prostu zachęcają ludzi z FB do komentowania postów? To obcięcie sobie źródła dochodu z newsletterów i e-mail marketingu
- przerost lajkow i przenoszenie biznesu na FB. Kiedyś tworzyło sie blogi, teraz fanpage, po co skoro tak naprawdę nie robi to nic innego lub nowego.
- wypychanie portali i wortali teamtycznych, przez grupy lub strony bezposrednio muzykow, zjedzenie jednego etapu w lancuchu
- media pracuja na suces facebooka, przez lajkowanie i pisanie o nim, zachecanie do komentowania, same wpadaja w jego pulapke, tworza tresci, ktore za darmow komentuja na FB (tok FM, polsat)
- anonimowosc napedzala internet, jej wylaczenie , zabranie ludizom masek, spowoduje ze stanie sie nudny jak flaki z olejem
- Po co Agorze, która od lat budowala silne portale społecznościowe, facebook?
- Czy na prawdę wszystkim wydawcą treści powinno zależeć na tym, żeby ludzie ograniczali swój internet i poszukiwania treści do sprawdzenia wall'a na FB? Czy powinni uzależniać swój biznes od Zuckeberga i jego mechanizmu filtrowania treści na wall'a. PRzecież jeżeli ktoś przyzwyczaił się do odwiedzania codziennie swoich ulubionych stron, może się od tego odzwyczaić.
-
http://www.internetstandard.pl/news/374502/Jak.firmy.radza.sobie.na.Facebooku.html
http://www.epr.pl/najpopularniejsze-profile-mediowe-na-facebooku,social-media,27228,1.html
http://www.socialpress.pl/2011/08/facebook-stacje-radiowe-i-prasa-angazuja-najbardziej/
http://media2.pl/internet/74586-najpopularniejsze-profile-mediowe-na-facebooku.html
http://najbardziej.com/web-soft/20-profili-na-facebooku-z-najwieksza-iloscia-lajkow/
http://img692.imageshack.us/img692/4417/047qn.jpg
http://pobierzplik.pl/do-poczytania/nasza-klasa-na-rozdrozu
tezy
- firmy, ktore nawet nie wspolpracuja z fb musza dzialac jak fb, szczegolnie po katem pisania postow
- czy musisz wspolpracowac z FB? Czy to koniec Social MEdia, które budują społeczności wokół serwisu, a po prostu zachęcają ludzi z FB do komentowania postów? To obcięcie sobie źródła dochodu z newsletterów i e-mail marketingu
- przerost lajkow i przenoszenie biznesu na FB. Kiedyś tworzyło sie blogi, teraz fanpage, po co skoro tak naprawdę nie robi to nic innego lub nowego.
- wypychanie portali i wortali teamtycznych, przez grupy lub strony bezposrednio muzykow, zjedzenie jednego etapu w lancuchu
- media pracuja na suces facebooka, przez lajkowanie i pisanie o nim, zachecanie do komentowania, same wpadaja w jego pulapke, tworza tresci, ktore za darmow komentuja na FB (tok FM, polsat)
- anonimowosc napedzala internet, jej wylaczenie , zabranie ludizom masek, spowoduje ze stanie sie nudny jak flaki z olejem
- Po co Agorze, która od lat budowala silne portale społecznościowe, facebook?
- Czy na prawdę wszystkim wydawcą treści powinno zależeć na tym, żeby ludzie ograniczali swój internet i poszukiwania treści do sprawdzenia wall'a na FB? Czy powinni uzależniać swój biznes od Zuckeberga i jego mechanizmu filtrowania treści na wall'a. PRzecież jeżeli ktoś przyzwyczaił się do odwiedzania codziennie swoich ulubionych stron, może się od tego odzwyczaić.
-
sobota, 20 sierpnia 2011
Anatomia kryzysu cz. 2: inflacja obala reżimy
Wiemy już, że wydrukowane dolary krążą po świecie, a że nie mogą po prostu leżeć w kieszeniach lub skarpetach muszą być gdzie lokowane. Gdzieś, gdzie dadzą duży zysk: bankierom, ich akcjonariuszom, funduszom inwestycyjnym (czyli często nam samym). Przecież nie można ich wpompować w akcje, bo nikt nie uwierzy, że po 2008 roku ceny akcji nagle poszybują do góry. To za szybko na kolejną spekulacyjną bańkę, bo wszyscy jeszcze pamiętają poprzednią.
Nieruchomości również były tematem spalonym. Złoto i metale szlachetne rosły od dawna w dużym tempie, ceny były wysokie więc ciężko zrobić z tego spekulację. Zostały surowce rolne. Ceny były niskie, popyt coraz większy, rynek nieco na uboczu od głównych parkietów, więc szansa na nakręcenie cen olbrzymia.
I w ten sposób, zupełnie na nieświadomce, rząd USA przywalił połowie, i do tego tej biedniejszej, sporą inflację. W sumie to nawet obalił kilka reżimów, których przez lata i miliony ładowane w CIA nie mógł ruszyć.
Jeżeli sprawdzicie ostatnie newsy, to okaże się, że największym problemem staje się inflacja i ceny żywności. W zasadzie, to w odwrotnej kolejności: ceny żywności, które powodują inflację. A inflacja jest w stanie rozłożyć każdą gospodarkę. Mówi się o tym nawet w kontekście Chin, gdzie inflacja sięga już 6,5%. A jak Chiny staną, to będzie dopiero wesoło.
Politycy przebudzili się i raptem okazało się, że grozi nam wiele lat stagnacji. Sytuacji, kiedy walcząc z inflacją tłumi się wzrost gospodarczy. Będą za to winić spekulantów, ale tak naprawdę wina jest po stronie USA, które gasiło pożar benzyną.
Zobaczmy jak rosły ceny surowców i nie chodzi mi o złoto lub ropę. Skupmy się na tym, co używamy każdego dnia i w naszym odczuciu jest tak tanie, że nie warto się tym zajmować. Dla nas wzrost tych cen z 1 złotego na 2, jest nieodczuwalny. Wydajemy na żywność lub odzież tylko mały procent swojego budżetu. Ale w krajach biednych, gdzie na żywność wydaje się olbrzymią część budżetu rodzinnego, takie wzrosty są cholernie bolesne.
Jak rosła cena bawełny? Szybko.
Ryżu?
Kawy?
Pszenicy? No może trochę wolniej, ale i tak skoczyła w górę dwa razy
I dwa ostatnie. Kukurydza. Czy popcorn ostatnio podrożał?
No i mój ulubiony - olej kokosowy. Jak mogłem przegapić taką okazję żeby się wzbogacić na trzecim świecie?
Ale to nie wszystko. Sprawdźcie ceny: oleju słonecznikowego (pomyśl dwa razy jak będziesz smażył schabowego), kakałka (jak wam babcia zrobi kakałko podziękujcie jak za szafran), herbaty, oleju palmowego albo sojowego. Podziękujcie też bardzo za sweter z wełny, co najmniej tak jakbyście dostali jedwab lub kaszmir.
Jedno znalazłem co rzeczywiście staniało. Jest to oliwa z oliwek. Małe to pocieszenie dla Afryki, której nie stać na ryż, kukurydzę i pszenicę.
Można powiedzieć, jasne, rośnie popyta to rosną ceny. Ale jaki popyt rośnie, skoro bezrobocie w USA i w innych dużych i bogatych krajach rośnie. Wzrost bezrobocia, to spadek popytu:
A inflacja? Jakoś odbiła do góry.
Generalnie nie jest źle. Oprócz tego, że takie wzrosty uruchamiają podwyżki stóp, ale w sumie nic strasznego się nie dzieje. Ale zobaczcie na kraje, o których ostatnio było głośno z powodu przewrotów, zamieszek, głodu. Zwróćcie szczególną uwagę na inflację w 2008 i porównajcie ją z wykresami cen żywności - wtedy zaczęły rosnąć.
Ok, więc może ceny surowców rosły, bo rosła produkcja i handel? No nie bardzo, bo Baltic Dry Index stoi w miejscu, więc handel nie kwitnie.
Dlaczego warto śledzić BDI? Bo to jeden z niewielu indeksów, który łączy dwie cechy: jest oparty na faktycznych wartościach i pozwala przewidywać trendy w przyszłości. BDI pokazuje poziom międzynarodowych cen w transporcie morskim. Co ważne, ten indeks jest odporny na spekulacje: nie ma nim instrumentów pochodnych i wyliczany jest tylko z właśnie zawartych kontraktów. Transport morski zamawia się z olbrzymim wyprzedzeniem. Jeżeli planujemy sprzedawać więcej np. t-shirtów w przyszłe wakacje, ponieważ przewidujemy lepszą koniunkturę w następne lato, praktycznie już dziś rezerwujemy fabryki w Chinach i transport do Europy. Dlatego ten indeks oddaje bardzo dobrze, co wydarzy się w przyszłości w gospodarce.
Ceny surowców rosną, kiedy rośnie popyt, potrzeba ich więcej do produkcji. Jeżeli rośnie produkcja i sprzedaż, naturalnie potrzeba większego transportu, czyli też wyższych cen. Jak widać na wykresie, ceny transportu wcale nie rosną i nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Czyli, nie ma żadnych powodów aby oczekiwać szybkiego wzrostu gospodarczego w skali świata w najbliższych miesiącach. Co więcej, inflacja w Chinach, będzie ten wzrost silnie tłumiła.
Czemu ceny surowców tak szybko rosły? Mamy kilka przyczyn w tym dwie, które idealnie nakręciły spekulację.
1. Surowce energetyczne (szczególnie oleje np. palmowy lub pszenica i kukurydza, z których robi się alkohol) drożały ze względu na politykę ograniczania emisji CO2 i zamianie paliw kopalnych na rośliny energetyczne. W efekcie, każdy kto produkował pszenicę sprzedawał ją na alkohol, a pozostali zaczęli robić rośliny oleiste. Dzięki temu podaż pszenicy do jedzenia spadła, jej cena wzrosła, a cena i podaż roślin oleistych… też wzrosła, bo dzięki kolejnym normą potrzeba jej coraz więcej.
2. Demografia i rozwój Chin i Indii, powodują, że ludzie w tych krajach konsumują wszystkiego coraz więcej.A pamiętajmy że mieszka tam 1/3 populacji Świata.
3. I mamy podstawy do spekulacji. Ogromną podaż dolara wykreowanego przez FED, uzasadnione przesłanki do dalszego wzrostu cen surowców i tysiące inwestorów, którzy szybko chcieli się odkuć po przegranej na giełdzie w 2008 roku. Dzięki kontraktom terminowym mogli i mogą grać na zwyżkę cen surowców, nie muszą ich fizycznie kupować i magazynować. Z kontraktami terminowymi, to jest trochę tak, że ogon zaczął machać psem. Ciężko teraz powiedzieć, co bardziej na siebie wpływa, czy cena instrumentu podstawowego na pochodny, czy odwrotnie, ale ceny surowców poszły w górę.
Jak się kończy życie człowieka, który musi utrzymać rodzinę za 1 - 3 dolary dziennie a cena pszenicy lub ryżu rośnie w ciągu niecałego roku dwa albo trzy razy? Wychodzi na ulicę i obala rząd lub wybywa do innego kraju. Brzmi znajomo?
Wzrost cen wcale nie odbił się na dochodach krajów które produkują np. bawełnę lub kawę. Wzrost cen na rynkach światowych spowodował, że "bogaty Zachód" trochę więcej płaci za produkty w sklepie. Część wzrostu cen (do czasu) przyjęły na siebie sieci handlowe oraz redukując koszty (czyli zwiększając bezrobocie) przetwórcy. Najwięcej zarobili jednak pośrednicy i brokerzy, którzy kasowali prowizję za coraz droższe transakcje. Biednym krajom płaci się niewiele więcej, tym bardziej, że mało jest tam przemysłowej produkcji żywności, a majątek i tak skupiają zwykle lokalni watażków. Ludzie stają się coraz biedniejsi.
Inflacja wtedy odbija się na prostych obywatelach. Zmusza ich do migracji, co pogłębia biedę w sąsiednich regionach lub do powstań i walki o swoje podstawowe prawa do życia. Każda rewolucja wybuchała, bo ludzi przestawało być stać na życie. Czy to wielka rewolucja francuska, czy strajki w Polsce, czy Egipt lub Libia dziś - wszystko jest spowodowane tym, że biedni ludzie nie mają co jeść. No i mamy jeszcze Londyn, gdzie biedni ludzie potrzebują nową plazmę, żeby oglądać innych biednych, walczących o jedzenie. Tak czy inaczej inflacja wzbudza rewolty.
Na zachodzie z kolei dobrze ubrani i odżywieni urzędnicy dzielnie, w imię zasad walki o dobrobyt klasy robotniczej ruszają na front wojny z inflacją i bezrobociem. Choć nie bardzo mają broń, bo wszystko rozgrywa się w firmach. Wzrost cen surowców może być zrównoważony przez mniejszą marżę, redukcję kosztów produkcji, ale do czasu. Kiedy utrzymuje się przez dłuższy czas zostaje tylko restrukturyzacja zatrudnienie. De facto te trzy sposoby ograniczają się do zwolnień. Te przekładają się na wzrost wydatków rządowych (większy deficyt i zadłużenie, które spowalnia inwestycje) i spadek popytu. Więc dochodzimy do sytuacji kiedy pośrednio (przez wzrost bezrobocia) i bezpośrednio (przez wzrost cen) spada popyt. Potocznie nazywa się to kryzysem.
No i jesteśmy w domu. W następnym tekście, skupimy się na zadłużeniu państw i jego wpływie na dzisiejszą sytuację. Niestety nałożenie się wielu czynników, spowodowało, że jesteśmy w gorszym położeniu niż w 2008.
Nieruchomości również były tematem spalonym. Złoto i metale szlachetne rosły od dawna w dużym tempie, ceny były wysokie więc ciężko zrobić z tego spekulację. Zostały surowce rolne. Ceny były niskie, popyt coraz większy, rynek nieco na uboczu od głównych parkietów, więc szansa na nakręcenie cen olbrzymia.
I w ten sposób, zupełnie na nieświadomce, rząd USA przywalił połowie, i do tego tej biedniejszej, sporą inflację. W sumie to nawet obalił kilka reżimów, których przez lata i miliony ładowane w CIA nie mógł ruszyć.
Jeżeli sprawdzicie ostatnie newsy, to okaże się, że największym problemem staje się inflacja i ceny żywności. W zasadzie, to w odwrotnej kolejności: ceny żywności, które powodują inflację. A inflacja jest w stanie rozłożyć każdą gospodarkę. Mówi się o tym nawet w kontekście Chin, gdzie inflacja sięga już 6,5%. A jak Chiny staną, to będzie dopiero wesoło.
Politycy przebudzili się i raptem okazało się, że grozi nam wiele lat stagnacji. Sytuacji, kiedy walcząc z inflacją tłumi się wzrost gospodarczy. Będą za to winić spekulantów, ale tak naprawdę wina jest po stronie USA, które gasiło pożar benzyną.
Zobaczmy jak rosły ceny surowców i nie chodzi mi o złoto lub ropę. Skupmy się na tym, co używamy każdego dnia i w naszym odczuciu jest tak tanie, że nie warto się tym zajmować. Dla nas wzrost tych cen z 1 złotego na 2, jest nieodczuwalny. Wydajemy na żywność lub odzież tylko mały procent swojego budżetu. Ale w krajach biednych, gdzie na żywność wydaje się olbrzymią część budżetu rodzinnego, takie wzrosty są cholernie bolesne.
Jak rosła cena bawełny? Szybko.
http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=cotton&months=60 |
Kawy?
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=other-mild-arabicas-coffee&months=60 |
I dwa ostatnie. Kukurydza. Czy popcorn ostatnio podrożał?
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=corn&months=60 |
źródło: http://www.indexmundi.com/commodities/?commodity=corn&months=60 |
Jedno znalazłem co rzeczywiście staniało. Jest to oliwa z oliwek. Małe to pocieszenie dla Afryki, której nie stać na ryż, kukurydzę i pszenicę.
Można powiedzieć, jasne, rośnie popyta to rosną ceny. Ale jaki popyt rośnie, skoro bezrobocie w USA i w innych dużych i bogatych krajach rośnie. Wzrost bezrobocia, to spadek popytu:
źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=74&c=fr&c=it&c=ja&c=sp&c=uk&c=us&l=en |
źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=71&c=fr&c=it&c=ja&c=sp&c=uk&c=us&l=en |
źródło: http://www.indexmundi.com/g/g.aspx?v=71&c=eg&c=et&c=jo&c=ly&c=sy&l=en |
Ok, więc może ceny surowców rosły, bo rosła produkcja i handel? No nie bardzo, bo Baltic Dry Index stoi w miejscu, więc handel nie kwitnie.
źródło: http://www.bloomberg.com/apps/quote?ticker=BDIY:IND |
Dlaczego warto śledzić BDI? Bo to jeden z niewielu indeksów, który łączy dwie cechy: jest oparty na faktycznych wartościach i pozwala przewidywać trendy w przyszłości. BDI pokazuje poziom międzynarodowych cen w transporcie morskim. Co ważne, ten indeks jest odporny na spekulacje: nie ma nim instrumentów pochodnych i wyliczany jest tylko z właśnie zawartych kontraktów. Transport morski zamawia się z olbrzymim wyprzedzeniem. Jeżeli planujemy sprzedawać więcej np. t-shirtów w przyszłe wakacje, ponieważ przewidujemy lepszą koniunkturę w następne lato, praktycznie już dziś rezerwujemy fabryki w Chinach i transport do Europy. Dlatego ten indeks oddaje bardzo dobrze, co wydarzy się w przyszłości w gospodarce.
Ceny surowców rosną, kiedy rośnie popyt, potrzeba ich więcej do produkcji. Jeżeli rośnie produkcja i sprzedaż, naturalnie potrzeba większego transportu, czyli też wyższych cen. Jak widać na wykresie, ceny transportu wcale nie rosną i nic nie wskazuje na to, żeby miało być lepiej. Czyli, nie ma żadnych powodów aby oczekiwać szybkiego wzrostu gospodarczego w skali świata w najbliższych miesiącach. Co więcej, inflacja w Chinach, będzie ten wzrost silnie tłumiła.
Czemu ceny surowców tak szybko rosły? Mamy kilka przyczyn w tym dwie, które idealnie nakręciły spekulację.
1. Surowce energetyczne (szczególnie oleje np. palmowy lub pszenica i kukurydza, z których robi się alkohol) drożały ze względu na politykę ograniczania emisji CO2 i zamianie paliw kopalnych na rośliny energetyczne. W efekcie, każdy kto produkował pszenicę sprzedawał ją na alkohol, a pozostali zaczęli robić rośliny oleiste. Dzięki temu podaż pszenicy do jedzenia spadła, jej cena wzrosła, a cena i podaż roślin oleistych… też wzrosła, bo dzięki kolejnym normą potrzeba jej coraz więcej.
2. Demografia i rozwój Chin i Indii, powodują, że ludzie w tych krajach konsumują wszystkiego coraz więcej.A pamiętajmy że mieszka tam 1/3 populacji Świata.
3. I mamy podstawy do spekulacji. Ogromną podaż dolara wykreowanego przez FED, uzasadnione przesłanki do dalszego wzrostu cen surowców i tysiące inwestorów, którzy szybko chcieli się odkuć po przegranej na giełdzie w 2008 roku. Dzięki kontraktom terminowym mogli i mogą grać na zwyżkę cen surowców, nie muszą ich fizycznie kupować i magazynować. Z kontraktami terminowymi, to jest trochę tak, że ogon zaczął machać psem. Ciężko teraz powiedzieć, co bardziej na siebie wpływa, czy cena instrumentu podstawowego na pochodny, czy odwrotnie, ale ceny surowców poszły w górę.
Jak się kończy życie człowieka, który musi utrzymać rodzinę za 1 - 3 dolary dziennie a cena pszenicy lub ryżu rośnie w ciągu niecałego roku dwa albo trzy razy? Wychodzi na ulicę i obala rząd lub wybywa do innego kraju. Brzmi znajomo?
Wzrost cen wcale nie odbił się na dochodach krajów które produkują np. bawełnę lub kawę. Wzrost cen na rynkach światowych spowodował, że "bogaty Zachód" trochę więcej płaci za produkty w sklepie. Część wzrostu cen (do czasu) przyjęły na siebie sieci handlowe oraz redukując koszty (czyli zwiększając bezrobocie) przetwórcy. Najwięcej zarobili jednak pośrednicy i brokerzy, którzy kasowali prowizję za coraz droższe transakcje. Biednym krajom płaci się niewiele więcej, tym bardziej, że mało jest tam przemysłowej produkcji żywności, a majątek i tak skupiają zwykle lokalni watażków. Ludzie stają się coraz biedniejsi.
Inflacja wtedy odbija się na prostych obywatelach. Zmusza ich do migracji, co pogłębia biedę w sąsiednich regionach lub do powstań i walki o swoje podstawowe prawa do życia. Każda rewolucja wybuchała, bo ludzi przestawało być stać na życie. Czy to wielka rewolucja francuska, czy strajki w Polsce, czy Egipt lub Libia dziś - wszystko jest spowodowane tym, że biedni ludzie nie mają co jeść. No i mamy jeszcze Londyn, gdzie biedni ludzie potrzebują nową plazmę, żeby oglądać innych biednych, walczących o jedzenie. Tak czy inaczej inflacja wzbudza rewolty.
Na zachodzie z kolei dobrze ubrani i odżywieni urzędnicy dzielnie, w imię zasad walki o dobrobyt klasy robotniczej ruszają na front wojny z inflacją i bezrobociem. Choć nie bardzo mają broń, bo wszystko rozgrywa się w firmach. Wzrost cen surowców może być zrównoważony przez mniejszą marżę, redukcję kosztów produkcji, ale do czasu. Kiedy utrzymuje się przez dłuższy czas zostaje tylko restrukturyzacja zatrudnienie. De facto te trzy sposoby ograniczają się do zwolnień. Te przekładają się na wzrost wydatków rządowych (większy deficyt i zadłużenie, które spowalnia inwestycje) i spadek popytu. Więc dochodzimy do sytuacji kiedy pośrednio (przez wzrost bezrobocia) i bezpośrednio (przez wzrost cen) spada popyt. Potocznie nazywa się to kryzysem.
No i jesteśmy w domu. W następnym tekście, skupimy się na zadłużeniu państw i jego wpływie na dzisiejszą sytuację. Niestety nałożenie się wielu czynników, spowodowało, że jesteśmy w gorszym położeniu niż w 2008.
poniedziałek, 15 sierpnia 2011
Koniec e-ldorado już za rok
kryzys w UE = mniej kasy na proejkty
mniejsze dofinasowanie
wieksze rozliczanie i trudniejsze kwalifikacje
czy zweryfikuja nieudane problemy i kaza oddawac pieniadze?
mniejsze dofinasowanie
wieksze rozliczanie i trudniejsze kwalifikacje
czy zweryfikuja nieudane problemy i kaza oddawac pieniadze?
2011 to nie 2008 - dlaczego Polska dostanie po tyłku po tym kryzysie
Ostatnio udało nam się przejśc przez kryzys suchą nogą. Teraz będzie gorzej
1. demografia i ruch na nieruchomościa
2. transfery z zagranicy, teraz będą niższe
3. to nie kryzys do banków, tylko do pańśtwa, nasze obligacje będą droższe, mniej pieniędzy
4. dotacje unijne - stop
5. biale słonie po euro
6. zycie w polsce - ceny
7. dlug nie jest w modzie i dochodzimy do końca możliwości
NAsza przyszlosc w rekach merkel.
1. demografia i ruch na nieruchomościa
2. transfery z zagranicy, teraz będą niższe
3. to nie kryzys do banków, tylko do pańśtwa, nasze obligacje będą droższe, mniej pieniędzy
4. dotacje unijne - stop
5. biale słonie po euro
6. zycie w polsce - ceny
7. dlug nie jest w modzie i dochodzimy do końca możliwości
NAsza przyszlosc w rekach merkel.
Anatomia kryzysu: podsumowanie
Imperia nie upadały, one bankrutowały
Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.
Co nie zadziałało?
- demografia i keyens - brakowało siły napędowej
- wiara w dolara
Narosną nierówności
Migracje
Regulacje rynków?
Patrzmy się na chiny i ich nieruchomości, oni mają dolaary i oni przesądzą o losie świata
GMO?
dziura demograficzna w europie - to pokolenie ktore teraz nie ma pracy sie nie rozwija, nie zarabia, nie rodzi dzieci
zatrzymanie sie chin - biedna europa i usa przestana kupowac
Rozwiązania?
Ucieczka tylko do przodu, nie ma co wracać do parytetu złota
Imigracja jest potrzebna. Są tylko pytania: kto i po co przyjeżdrza. Zamiast imigracji inwestujmy w tamte tereny. Jeżeli nie będą musieli przyjeżdżać wyjdziemy na tym lepiej.
NWO - może wspólna waluta lub jednostka rozliczeniowa jak ECU
Koniec ochrony rolnictwa w USA i UE
Ostrożnie z ekologią
Życie na kredycie
Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.
Co nie zadziałało?
- demografia i keyens - brakowało siły napędowej
- wiara w dolara
Narosną nierówności
Migracje
Regulacje rynków?
Patrzmy się na chiny i ich nieruchomości, oni mają dolaary i oni przesądzą o losie świata
GMO?
dziura demograficzna w europie - to pokolenie ktore teraz nie ma pracy sie nie rozwija, nie zarabia, nie rodzi dzieci
zatrzymanie sie chin - biedna europa i usa przestana kupowac
Rozwiązania?
Ucieczka tylko do przodu, nie ma co wracać do parytetu złota
Imigracja jest potrzebna. Są tylko pytania: kto i po co przyjeżdrza. Zamiast imigracji inwestujmy w tamte tereny. Jeżeli nie będą musieli przyjeżdżać wyjdziemy na tym lepiej.
NWO - może wspólna waluta lub jednostka rozliczeniowa jak ECU
Koniec ochrony rolnictwa w USA i UE
Ostrożnie z ekologią
Życie na kredycie
Anatomia kryzysu cz. 4: trendy społeczne powalą imperia?
Demografia jest niubłagana. Ludzie rodzą się w biednych częściach świata, a w bogate się kurczą. Im większe dysproporcje, tym większe ryzyko niekontrolowanej migracji i zalewu.
Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.
1. konsumpcjonizm kreowany przez media: moda na marki, materializm, to że nie chodzę do pracy żeby zarobić, kończy się londynem.
2. bogate społeczeństwa bawią się w ekologię, która powoduje wzrost kosztów życia w innych częsciach świata oraz podniesie kosztów produkcji w bogatych, co powpoduje przenoszenie produkcji i więcej ludzi trafia na zasiłki.
3. Zachód, eksportuje swoją kulturę masową. Każdy chce żyć na więcznej imprezie, spotkaniach i piciu drogiego alkoholu w markowych ciuchach. Im więcej do biednych krajów wyeksportujemy tej kultury tym szybciej jej miłościcy napłyną do eurpy
4. Wygrają cierpliwi. Zawsze.
Zła demografia w europie napędza kryzys. W tej sytuacji możemy zapomnieć o boomie w baby i developerce, możemy zapomnieć o tym wszystkim co napędza gospodarkę, kiedy jest silna, młoda klasa średnia.
1. konsumpcjonizm kreowany przez media: moda na marki, materializm, to że nie chodzę do pracy żeby zarobić, kończy się londynem.
2. bogate społeczeństwa bawią się w ekologię, która powoduje wzrost kosztów życia w innych częsciach świata oraz podniesie kosztów produkcji w bogatych, co powpoduje przenoszenie produkcji i więcej ludzi trafia na zasiłki.
3. Zachód, eksportuje swoją kulturę masową. Każdy chce żyć na więcznej imprezie, spotkaniach i piciu drogiego alkoholu w markowych ciuchach. Im więcej do biednych krajów wyeksportujemy tej kultury tym szybciej jej miłościcy napłyną do eurpy
4. Wygrają cierpliwi. Zawsze.
Anatomia kryzysu cz. 1: zacznijmy palić dolary
Przeglądając doniesienia medialne o kryzysie, giełdzie, dolarze, franku, euro i Grecji uwielbiam klimat nagłówków jak z czasów wojny lub kampanii żniwnej w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. "Euro dzielnie walczy", "Ofensywa na rynkach", "Złoty poległ" - to wszystko zbędne dokładanie emocji do psychologii tłumu.
Ale jeszcze lepsza jest personalizacja zjawisk ekonomicznych. Uwielbiam, szczególnie panią Drożyznę, która zabiera dzieciom jedzenie i prezenty spod choinki. Zwykle wyobrażam ją sobie podobną do Buki z Muminków i jak słyszę, że trzeba z nią walczyć tworzę w głowie obraz chłopów z widłami i pochodniami, którzy przepędzają w nocy panią Drożyznę z ich wsi. Lubię też walkę z panem Bezrobocie, Wysokim Frankiem, i siostrą Drożyzny, panią Inflacją.
Ponieważ, szczerze mówiąc, ze światową gospodarką znaleźliśmy się ciemnej d..pie, warto sobie wyjaśnić jak się tam znaleźliśmy. Bez bajeczek o Drożyźnie. Bez owijania w bawełnę, bezsensowych tekstów opisujących jeden aspekt ekonomii bez patrzenia na inne. Dlatego przygotuję cykl tekstów poświęconych temu co poszło źle i co może być dalej. W ekonomii wszystko ma swoją przyczynę i swój skutek. Trzeba tylko dobrze się skupić żeby określić prawdziwą przyczynę tego co się właśnie dzieje.
W czterech tekstach skupię się na najważniejszych błędach obecnego systemu i postaram się pokazać jaki miały wpływ na dzisiejszą zapaść.
1. Zaczniemy od polityki monetarnej, czyli co jest złego w tym, że dolar jest walutą światową i USA eksportuje swoją błędy
2. Zajmę się inflacją, cenami surowców
3. Weźmiemy na widelec nieudolne rządy, które leczą raka paracetamolem i zadłużają się jeszcze bardziej
4. Spróbuję spiąć dużą logiczną klamrą tendencje społeczne: demografie (bez niej nie ma ekonomii) z dwoma bardzo różnymi tendencjami: ekologią i konsumpcjonizmem.
Jak nie polegnę na punkcie czwartym, to spiszę wioski w tekście numer pięć. Tyle tytułem, wstępu, a teraz zastanówmy się dlaczego
powinniśmy być jak raperzy i palić hajs.
Wiele razy na klipach rapowych można zobaczyć raperów, którzy podkreślając swój status finansowy palą walutę. Najczęściej są to dolary, ale w biedniejszych krajach, takich jak Polska, popularne jest także palenie biletów Narodowego Banku Polskiego. Ponoć największy odlot jest po spaleniu banknotu 100 franków szwajcarskich pod bankiem, gdzie stoi kolejka spłacających kredyt za swoje M3 (i nie chodzi mi o BMW).
Jednak, USA powinno dotować z funduszu na rozwój kultury klipy z paleniem dolarów. Zmniejszenie podaży pieniądza może uratować ich biznes.
USA od lat się zadłużały, kreując, przy udziale bardzo niskich stóp olbrzymią ilość pieniądza. Żadnemu innemu krajowi nie udałoby się tego zrobić, bo żadna inna waluta nie jest pieniądzem światowym. Jeżeli NBP drukowałby takie ilości złotówek, to po chwilowym bardzo szybkim wzroście PKB, zabiłaby (dosłownie) nas inflacja. Stany nie mają tego problemu, bo dolary drukowane w USA, krążą po całym świecie. Ceny wszystkich surowców i transakcje, w tym na najważniejszym rynku, czyli ropie, dokonywane są w dolarach. W związku, z tym, jeżeli Polska chce kupić ropę od Wenezueli, najpierw musi kupić dolary. To powoduje, że USA mogą ich drukować olbrzymie ilości.
Jak dużo? Bardzo dużo.
Gotówka i agregat M1 rosną powoli, mniej więcej w tym samym tempie. Agregat M1 to pieniądze na rachunkach bankowych na żądanie. M2, to pieniądz wykreowany elektronicznie przez banki. Trochę go przybyło, prawda?
W ten sposób USA podtrzymywały swoją gospodarkę. Na każdy problem: zwolnienie wzrostu PKB, bezrobocie, zasiłki dla najbiedniejszych, spłata aktualnego zadłużenia była jedna recepta: drukujemy. Trwało to trzydzieści lat Teraz mam odpowiedź na dzisiejsze problemy: palimy. W ramach akcji utylizacji odpadów i wykorzystania surowców odnawialnych w energetyce.
Miliardy dolarów tej chwili krążą po świecie. Szczególnie te wydrukowane po 2008 roku. Te dolary zaczną być problemem USA, kiedy pewnego dnia wrócą do ich kraju lub kiedy dolar przestanie być walutą światową. Na przykład w wyniku kolejnych spadków kursów i ratingów, ludzie pójdą w stronę euro lub juana. USA nie mogą już drukować więcej gotówki, bo świat już jej więcej nie chce. Teraz z problemami wewnętrznymi będą musieli się uporać w inny sposób. Ale zdecydowanie bardziej bolesny.
A dlaczego USA jest właśnie teraz w opałach? Bo na pochyłe drzewo każda koza skacze. Jeżeli inwestorzy z dużą gotówką widzą szansę zysku, to będą z niej korzystać. Będą skakali na pochyłe drzewo, najpierw z ciekawości, żeby tylko sprawdzić czy ugnie się bardziej, a jeżeli tak, to szybo dołączą inne kozy, widząc w tym szansę zysku. Na przykład w formie wyższego oprocentowania obligacji rządowych, co przełoży się na większe zyski ich funduszu, ich klientów i wyższą premię roczną dla nich. Czyli lepsze prezenty pod choinką.
I nie, to nie są niedobrzy panowie w garniturach, którzy chcą zniszczyć czyjeś życie. Ich praca to inwestowanie i ROI, każdy z nas na ich miejscu robiłby to samo. Jeżeli cieszymy się, że nasz fundusz obligacji rośnie, to bierzmy pod uwagę, że gdzieś tam, ktoś dostaje mniejszy zasiłek albo płaci większy podatek, bo koszt obsługi długu publicznego wzrósł. W ekonomi wszystko się łączy, a związki przyczynowo skutkowe są często zaskakujące.
Cały świat ma dolary i cały świat będzie płacił za błędy USA. Zmniejszenie ich ilości jest niezbędne i w naszym interesie. Dlatego bierzmy przykład z raperów i palmy dolary. Tym bardziej, że nie są warte więcej niż papier. I będziemy mieli pełno wojowniczo-patetycznego gadania z USA, o tym jak jankesi ratują kolejny raz świat z kryzysu. Ale to ich konsumpcjonizm go napędził.
Ale o tym już w tekście o inflacji i cenie surowców.
Ale jeszcze lepsza jest personalizacja zjawisk ekonomicznych. Uwielbiam, szczególnie panią Drożyznę, która zabiera dzieciom jedzenie i prezenty spod choinki. Zwykle wyobrażam ją sobie podobną do Buki z Muminków i jak słyszę, że trzeba z nią walczyć tworzę w głowie obraz chłopów z widłami i pochodniami, którzy przepędzają w nocy panią Drożyznę z ich wsi. Lubię też walkę z panem Bezrobocie, Wysokim Frankiem, i siostrą Drożyzny, panią Inflacją.
Ponieważ, szczerze mówiąc, ze światową gospodarką znaleźliśmy się ciemnej d..pie, warto sobie wyjaśnić jak się tam znaleźliśmy. Bez bajeczek o Drożyźnie. Bez owijania w bawełnę, bezsensowych tekstów opisujących jeden aspekt ekonomii bez patrzenia na inne. Dlatego przygotuję cykl tekstów poświęconych temu co poszło źle i co może być dalej. W ekonomii wszystko ma swoją przyczynę i swój skutek. Trzeba tylko dobrze się skupić żeby określić prawdziwą przyczynę tego co się właśnie dzieje.
W czterech tekstach skupię się na najważniejszych błędach obecnego systemu i postaram się pokazać jaki miały wpływ na dzisiejszą zapaść.
1. Zaczniemy od polityki monetarnej, czyli co jest złego w tym, że dolar jest walutą światową i USA eksportuje swoją błędy
2. Zajmę się inflacją, cenami surowców
3. Weźmiemy na widelec nieudolne rządy, które leczą raka paracetamolem i zadłużają się jeszcze bardziej
4. Spróbuję spiąć dużą logiczną klamrą tendencje społeczne: demografie (bez niej nie ma ekonomii) z dwoma bardzo różnymi tendencjami: ekologią i konsumpcjonizmem.
Jak nie polegnę na punkcie czwartym, to spiszę wioski w tekście numer pięć. Tyle tytułem, wstępu, a teraz zastanówmy się dlaczego
powinniśmy być jak raperzy i palić hajs.
Wiele razy na klipach rapowych można zobaczyć raperów, którzy podkreślając swój status finansowy palą walutę. Najczęściej są to dolary, ale w biedniejszych krajach, takich jak Polska, popularne jest także palenie biletów Narodowego Banku Polskiego. Ponoć największy odlot jest po spaleniu banknotu 100 franków szwajcarskich pod bankiem, gdzie stoi kolejka spłacających kredyt za swoje M3 (i nie chodzi mi o BMW).
Jednak, USA powinno dotować z funduszu na rozwój kultury klipy z paleniem dolarów. Zmniejszenie podaży pieniądza może uratować ich biznes.
USA od lat się zadłużały, kreując, przy udziale bardzo niskich stóp olbrzymią ilość pieniądza. Żadnemu innemu krajowi nie udałoby się tego zrobić, bo żadna inna waluta nie jest pieniądzem światowym. Jeżeli NBP drukowałby takie ilości złotówek, to po chwilowym bardzo szybkim wzroście PKB, zabiłaby (dosłownie) nas inflacja. Stany nie mają tego problemu, bo dolary drukowane w USA, krążą po całym świecie. Ceny wszystkich surowców i transakcje, w tym na najważniejszym rynku, czyli ropie, dokonywane są w dolarach. W związku, z tym, jeżeli Polska chce kupić ropę od Wenezueli, najpierw musi kupić dolary. To powoduje, że USA mogą ich drukować olbrzymie ilości.
Jak dużo? Bardzo dużo.
źrodło: wikiepdia |
W ten sposób USA podtrzymywały swoją gospodarkę. Na każdy problem: zwolnienie wzrostu PKB, bezrobocie, zasiłki dla najbiedniejszych, spłata aktualnego zadłużenia była jedna recepta: drukujemy. Trwało to trzydzieści lat Teraz mam odpowiedź na dzisiejsze problemy: palimy. W ramach akcji utylizacji odpadów i wykorzystania surowców odnawialnych w energetyce.
Miliardy dolarów tej chwili krążą po świecie. Szczególnie te wydrukowane po 2008 roku. Te dolary zaczną być problemem USA, kiedy pewnego dnia wrócą do ich kraju lub kiedy dolar przestanie być walutą światową. Na przykład w wyniku kolejnych spadków kursów i ratingów, ludzie pójdą w stronę euro lub juana. USA nie mogą już drukować więcej gotówki, bo świat już jej więcej nie chce. Teraz z problemami wewnętrznymi będą musieli się uporać w inny sposób. Ale zdecydowanie bardziej bolesny.
A dlaczego USA jest właśnie teraz w opałach? Bo na pochyłe drzewo każda koza skacze. Jeżeli inwestorzy z dużą gotówką widzą szansę zysku, to będą z niej korzystać. Będą skakali na pochyłe drzewo, najpierw z ciekawości, żeby tylko sprawdzić czy ugnie się bardziej, a jeżeli tak, to szybo dołączą inne kozy, widząc w tym szansę zysku. Na przykład w formie wyższego oprocentowania obligacji rządowych, co przełoży się na większe zyski ich funduszu, ich klientów i wyższą premię roczną dla nich. Czyli lepsze prezenty pod choinką.
I nie, to nie są niedobrzy panowie w garniturach, którzy chcą zniszczyć czyjeś życie. Ich praca to inwestowanie i ROI, każdy z nas na ich miejscu robiłby to samo. Jeżeli cieszymy się, że nasz fundusz obligacji rośnie, to bierzmy pod uwagę, że gdzieś tam, ktoś dostaje mniejszy zasiłek albo płaci większy podatek, bo koszt obsługi długu publicznego wzrósł. W ekonomi wszystko się łączy, a związki przyczynowo skutkowe są często zaskakujące.
Cały świat ma dolary i cały świat będzie płacił za błędy USA. Zmniejszenie ich ilości jest niezbędne i w naszym interesie. Dlatego bierzmy przykład z raperów i palmy dolary. Tym bardziej, że nie są warte więcej niż papier. I będziemy mieli pełno wojowniczo-patetycznego gadania z USA, o tym jak jankesi ratują kolejny raz świat z kryzysu. Ale to ich konsumpcjonizm go napędził.
Ale o tym już w tekście o inflacji i cenie surowców.
czwartek, 11 sierpnia 2011
W szczecińskiej GW o giełdzie i krachu
Na pierwszej stornie, dzisiejszej, szczecińskiej Gazety Wyborczej pojawił się tekst o sytuacji szczecińskich firm na giełdzie po ostatnich spadkach. Poproszono mnie o komentarz, ale prawa mediów są takie, że z całego, krótkiego tekstu, zostało tylko kilka zdań. Ale fajne i to.
Dlatego korzystając z okazji wrzucę te parę słów tutaj, żeby się nie zmarnowały:
Dlatego korzystając z okazji wrzucę te parę słów tutaj, żeby się nie zmarnowały:
Na razie na krachu tracą tylko Ci, którzy sprzedali akcje, które wcześniej kupili drożej. Jeżeli mamy akcje, to mamy jakiś udział w firmie i w jej zysku. Jeżeli jej cena na giełdzie spada, to nie znaczy że tracimy ten majątek, tylko zmienia się cena waloru. Trzeba wtedy dokładnie przeanalizować z czego to wynika i unikać nagłych i nieprzemyślanych decyzji.
Na rynkach kapitałowych bardzo często górę nad rozsądkiem biorą psychologia tłumu i emocje. Obecna sytuacja jest spowodowana nieudolnym wychodzeniem z kryzysu oraz olbrzymimi problemami z zadłużeniem wielu państw. Oczywiście, reakcja inwestorów giełdowych jest przesadzona, ale ma swoje racjonalne podstawy.
Dla spółek notowanych na giełdzie krótkoterminowe zdecydowane wzrosty lub spadki kursu w zasadzie nie są istotne. Jeżeli stabilna, zyskowna firma w ciągu kilku dni straciła na wartości np. 30% to nie znaczy, że nagle obsługuje 30% mniej klientów, ma o tyle niższe zyski, przychody i zatrudnienie. Prawdopodobnie w samej firmie wszystko jest dobrze i nie ma powodu, aby sprzedawać jej akcje. Warto zastanowić się, co kierowało inwestorami, że jeszcze tydzień temu kupowali akcje tej samej firmy po 10 złotych, a teraz panicznie sprzedają ją po 7. Czy na pewno coś się zmieniło?
Jeżeli kursy akcji będą spadać dłużej, przez kilka miesięcy, kłopoty mogą mieć firmy, które swoje plany uzależniły od kolejnych emisji akcji. Po prostu, kiedy nastanie bessa, problemem będzie sprzedanie nowych akcji i pozyskanie kapitału.
Bardzo łatwo jednak można się przekonać o tym czy taka sytuacja grozi firmie. Wystarczy czytać raporty, które spółki publikują na giełdzie. Jeżeli firma generuje zyski, ma w swojej popularne produkty lub usługi, zapasy gotówki to przejściowe, nawet bardzo duże, wahnięcia kursu nie są w stanie jej przeszkodzić. Wszystko to można wyczytać w raportach spółek i zawsze jest to bardzo jasno napisane, tak żeby każdy inwestor podejmował świadomą decyzję przy zakupie akcji. Zobaczcie na przykład ostatni raport kwartalny IAI S.A., nie trzeba być profesorem ekonomii, żeby zrozumieć dobrą kondycję firmy.
Stara prawda mówi, że jak w sklepie jest wyprzedaż to wszyscy rzucają się na zakupy, a kiedy ceny rosną, to szukają tańszych sprzedawców. Na giełdzie zwykle jest odwrotnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)